Leszczyński festiwal kontrowersji – komentarz do meczu Unii Leszno i Get Well Toruń

0
5351

Ostatni mecz pomiędzy FOGO Unią Leszno, a Get Well Toruń dostarczył kibicom mnóstwa emocji. Nieraz wynikały one z licznych kontrowersji. W rezultacie ligowy klasyk przerodził się w nierówną walkę gości z gospodarzami z – nazwijmy to otwarcie – hucpą w tle

Pierwszą kontrowersją jest start Petera Kildemanda. Jak wiadomo, Duńczyk we wtorek zaliczył potężnego „dzwona” w krajowych kwalifikacjach do Grand Prix. W wyniku upadku popularny „Pająk” doznał kontuzji żeber i w zasadzie był niezdolny do jazdy. Leszczyńscy działacze zobaczyli jednak, że Kildemand nadal ma głowę na miejscu, podobnie obie ręce i nogi, więc nie ma powodów, dla których nie miałby jechać w arcyważnym spotkaniu.

Tutaj nasuwa się zasadne pytanie – dlaczego Tomasz Gryczka (lekarz FOGO Unii Leszno) pozwolił jechać Kildemandowi? Lekarz z takim doświadczeniem jak on doskonale powinien wiedzieć, co może spotkać na torze zawodnika z żebrami w stanie, jakby przebiegło po nich stado bawołów. Na rezultaty „znakomitej” decyzji sztabu FOGO Unii nie trzeba był długo czekać. Już w swoim drugim starcie Kildemand upadł, pomimo, że nie miał kontaktu z żadnym z rywali i trudno było się w jego jeździe doszukiwać błędów. Pomimo tego, że Duńczyk zwijał się z bólu, pojechał jeszcze w następnym biegu, co jest już totalnym aktem braku wyobraźni ze strony. Kildemand ponownie upadł i o pęknięcie obojczyka przyprawił Igora Kopeć-Sobczyńskiego, który wjechał w motocykl „Pająka”, gdy ten ponownie sam z siebie wylądował na torze. Duńczyk nie wytrzymał już tego bólu i w gabinecie doktora Gryczki zemdlał. Po raz kolejny okazało się, że kontuzjowany zawodnik może nie tylko sobie zrobić jeszcze większą krzywdę, ale również rywalom. Być może działacze powinni powędrować w końcu po rozum do głowy i do takich sytuacji nie dopuszczać w przyszłości?

Kontrowersyjne były również decyzje Jacka Gajewskiego. Menedżer „Aniołów” ma ogromne żużlowe doświadczenie i doskonale powinien zdawać sobie sprawę z tego, że puszczenie młodziutkiego Sobczyńskiego na nieobliczalnego Kildemanda jest czystym szaleństwem. Jeżeli leszczynianin upadł raz, to mógł to zrobić drugi, a Igor nie jest doświadczonym zawodnikiem, przygotowanym na takie wypadki. Istniała przecież możliwość rezerwy taktycznej, albo zwykłej. Dlaczego Gajewski z tego nie skorzystał i nie desygnował do boju chociażby Pawła Przedpełskiego, który, gdyby widział zagrożenie, położyłby się na torze prędzej niż uszkodzony Kildemand?

Kolejną sprawą jest zastosowanie rezerwy taktycznej za Kacpra Gomólskiego w gonitwie dwunastej. W swoim trzecim starcie „Ginger” w końcu „przełożył się” na leszczyński tor i przez cztery kółka nękał atakami bezbłędnego Nickiego Pedersena. Zamiast Gomólskiego zobaczyliśmy na torze Vaculika, któremu rozsypywał się sprzęt. W związku z tym Słowak zamiast walczyć z trzykrotnym mistrzem świata, musiał zmagać się ze swoim motocyklem i Danielem Kaczmarkiem, który o mały włos by go wyprzedził. Tymczasem „Ginger” mógł tylko sobie miotać gromy w boksie na Gajewskiego i jego pomysł, bo, jak sam potem przyznał, wiedział, że mógłby z Gregiem Hancockiem przywieźć Pedersena na 5:1. Panie Jacku, może trochę więcej wiary w swoim zawodników? A nuż, któryś okaże się czarnym koniem drużyny.

Kubeł zimnej wody

W Lesznie na toruńską drużynę i jej kibiców został wylany potężny kubeł lodowatej wody. Przed sezonem na szyjach toruńskich żużlowców wieszano już złote medale. Mówiono, piszący te słowa również zalicza się do tego grona, że wrócił stary dobry Adrian Miedziński. Tymczasem „Miedziak” przywiózł w Lesznie tylko… jeden punkt. Zawiódł również Kacper Gomólski, więcej spodziewano się po Chrisie Holderze i Martinie Vaculiku. Lepiej mógł pojechać Paweł Przedpełski. Co tu dużo mówić – „Anioły” pojechały po prostu słabe spotkanie, a sztab szkoleniowy podejmował takież decyzje. Ot, marny rezultat, marnych decyzji. Liczę, że wyciągną z tego meczu naukę bo znowu zakończymy sezon zgodnie z zasadą: „jechaliśmy, jak nigdy – wyszło, jak zawsze.” Przekładając na toruńskie realia – „mieliśmy mieć mistrza, wyszło, jak zawsze”. Toruńscy kibice znają te maksymy jak nikt inny. Na szczęście to dopiero trzecia kolejka, a przed „Aniołami” jeszcze dwanaście spotkań. Drużyna ma potencjał i z pewnością się rozkręci. Kto wie, może i trenerzy będą podejmować lepsze decyzje?