Kiedyś Paweł Kukiz był znanym artystą, a jego płyty sprzedawały się w milionach egzemplarzy. Dziś walczy o głosy milionów obywateli. W ekskluzywnej rozmowie z nami opowiada o tym, czemu wszedł do polityki, jak widzi Polskę na arenie międzynarodowej oraz czy rzeczywiście najbliżej mu do Janusza Korwin-Mikkego
Chillitorun.pl: To może od początku – co podkusiło tak sławnego muzyka, uznaną w środowisku osobę do wchodzenia w tak brudną sferę życia jak polityka?
Paweł Kukiz: To nie jest polityka! To jest szambo! Ja wszedłem do szamba, które okrutnie śmierdzi. Ja w tym nurkuję, bo chcę to odetkać. Wychowałem się w domu, w którym polskość jest bardzo ważna. Studiowałem prawo, nauki polityczne i administrację. Dzięki temu mam wiedzę, w jakiej sytuacji my się aktualnie znajdujemy. Ja nie wyuczyłem tego na potrzeby kampanii, tylko mam taką świadomość od dawna. Skoro wiem, że mogę coś zdziałać, dostałem taką możliwość od ludzi, to ja muszę z tego korzystać. To mój obowiązek. O co innego mam zabiegać? O medal od Komorowskiego? Przed wejściem w to szambo wiedziałem, w co wchodzę. Musiałem sprawdzić na ile lat walki starczy mi pieniędzy. Nie sądziłem jednak, że sprawy potoczą się aż tak daleko, że nie będzie mnie w wyszukiwarce Googla, czy zachodnia wytwórnia zerwie ze mną kontrakt. Zresztą – nie ma mowy, żebym to odpuścił.
CT: Wytwórnia broni się, że nie chce być upolityczniona.
PK: Nie przeszkadzało im to, że wydawali płyty Budki Suflera z senatorem Cugowskim. Nie przeszkadzało im to wydawać Jana Pawła II, jeszcze za jego życia. Z całym szacunkiem dla wszystkich nas, wierzących, ale mimo wszystko jesteśmy mniejszą siłą polityczną niż Kościół Katolicki. Ich argument jest totalnym brakiem konsekwencji i dowodem na próbę pacyfikacji antysystemowego kandydata.
CT: Jak na decyzję o wejściu w politykę zareagowała rodzina?
PK: Kilka lat temu oznajmiłem to przy stole wigilijnym – „tatuś idzie na wojnę z systemem”. Ostrzegłem jednak, że wkładając do ściany pieniążek z plastiku, nie wyjdzie papierowy. Musieli mieć świadomość. To nie jest mój kaprys, czy talk-show.
CT: Bardzo dużo mówi pan o sytuacji wewnętrznej w kraju. Co jednak z naszą polityką zagraniczną? Jaka powinna być nasza rola na arenie międzynarodowej?
PK: Polski nie ma na arenie międzynarodowej. Polska istnieje, jako przedmiot, a nie jako uczestnik mający na coś wpływ. Jesteśmy przedmiotem i nie możemy wychodzić przed szereg w konflikcie rosyjsko-ukraińskim, chociaż serce mi krwawi jak widzę ginących w Donbasie cywilów. Wysyłanie broni czy armii jest jednak samobójstwem.
CT: To jaka byłaby Polska Pawła Kukiza? Jak wzmocnić naszą pozycję?
PK: Przede wszystkim domagałbym się spełnienia obietnic NATO, dotyczących wyposażenia Polski w tarcze antyrakietowe.
CT: Nie zaogni to konfliktu?
PK: Na pewno bardziej ten konflikt zaogni wysłanie tzw. ekspertów do Donbasu. Jak tam się pojawi dwóch chłopaków z naszymi flagami, to Putin już ma pretekst do wszelkich interwencji. Z wprowadzeniem swoich wojsk pod Przemyśl włącznie.
CT: Obawia się Pan kogoś?
PK: Nie użyłbym tu sformułowania „obawiam się”. Mam świadomość, że z tym wszystkim powiązane są pieniądze. Walczę o pewne „być albo nie być”. Wykończyć mnie może agent wywiadu, albo inny polityk. Z drugiej strony może to być hodowca kur, któremu zależy na utrzymaniu obecnego systemu, albo zwykły wariat.
CT: Pana głównym postulatem wyborczym jest wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, czyli tzw. JOWów. Nie sądzi Pan, że ludzie mogą się w tym nowym systemie nie połapać?
PK: Jeżeli ludzie tego nie zechcą wybrać, to ja ich na siłę nie będę uszczęśliwiał. Ja mam po prostu czyste sumienie. Ja nie podróżuje z tym postulatem tylko z okazji kampanii wyborczej. Moje spotkania, na których ogłaszam tę „dobrą nowinę” trwają od paru lat. Efekt jest nieprawdopodobny, bo kilka lat temu w Brodnicy, na spotkaniu było może 20-30 osób, a teraz dużo ponad 100. Ja jestem oczywiście pewien, że zmienimy ordynacje, tylko niestety może być za późno.
CT: A jak Pan zareagował, kiedy na mównicy sejmowej, Marszałek Sejmu nie pozwolił na dokończenie tez odnośnie współpracy prezydenta Komorowskiego z WSI?
PK: Właśnie, dlatego jestem tu, mając świadomość co się w kraju dzieje. Druga sprawa, że nie chcę nikomu grzebać w życiorysie, ale ta współpraca Komorowskiego z WSI jest logiczna. Skoro ktoś wchodzi w związek małżeński z kobietą, która pochodzi z domu byłych Ubeków, to w końcu pewne rzeczy zacznie usprawiedliwiać.
CT: Związek małżeński, a prezydentura to jednak dwie inne sprawy.
PK: Ale ja mówię o podstawowych ludzkich rzeczach. Prezydent jest normalnym człowiekiem. Prowadzi normalne życie rodzinne, raz używa viagry, a raz nie. Problem polega na tym, że Pan prezydent bardzo dużo mówi. Szkoda, że ta mowa mija się z prawdą. Podobnie jak Andrzej Duda, który nie wraca ochoczo do swojej przynależności do Unii Wolności.
CT: To przenieśmy się trochę w przyszłość. Nie wygrywa Pan wyborów i dostaje Pan propozycję od partii, np. od partii KORWiN, żeby wejść w jej struktury. Co Pan robi?
PK: Nie ma takiej opcji. Mało tego – załóżmy hipotetycznie, że zajmuję trzecie miejsce. Inni kandydaci walczą o moje głosy. Bardzo mało prawdopodobne jest to, że któremuś z nich udzielę poparcia. No chyba, że nagle Duda – bo na pewno nie Komorowski – pisemnie oświadczy, że rozpisze referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej i będzie dążył do wprowadzenia JOW. Choć to też tylko po konsultacjach z ludźmi.
CT: Jednak do Korwina jest panu najbliżej, czyż nie?
PK: Na pewno z Januszem Korwin-Mikke stworzylibyśmy największą siłę. Z pewnością w kwestiach obalenia tego systemu jesteśmy sojusznikami. Dzielą nas jednak pewne sprawy – zarówno gospodarcze, ale i społeczne.
CT: A jest Pan zadowolony ze swojej kampanii wyborczej?
PK: Jak na swoje warunki finansowe i możliwości to tak. Jeszcze żyję, dramatycznie nie wyglądam, jakoś to wytrzymuję. Ja jeżdżę autem na gaz, a nie kilkunastoma „komorowozami”.
Marcin Lewicki, Marcin Morkowski