Anielskie boje o złoto – historia toruńskich finałów

0
2748

Historia toruńskiego żużla w wydaniu ligowym sięga 1962 roku, kiedy powstała Stal Toruń. Wówczas klub zrzeszał zawodników nikomu nieznanych, którzy w przyszłości mieli stanowić o sile toruńskiego czarnego sportu. Jedenaście lat Stal Toruń nabierała rozpędu aż w końcu zaczęła się liczyć w polskiej lidze i bić o czołowe pozycje. Pierwsze mistrzostwo Polski przyszło jednak znacznie później

Nie od początku żużel w Polsce wyglądał tak, jak teraz. Zawody rozgrywano według tabeli trzynastobiegowej, a liga nie kończyła się fazą play-off. Zasady były proste „każdy z każdym” i każdy jedzie na każdym torze. Często nie był to do końca sprawiedliwy system, bo o podziale medali decydowały niuanse. Do tego jednak jeszcze dotrzemy. Przenieśmy się teraz do roku 1973 i Stali Toruń, która po jedenastu latach istnienia walczyła o pierwsze, historyczne mistrzostwo Polski. Wówczas trzon zespołu z Grodu Kopernika tworzyli Jan Ząbik, Roman Kościecha oraz Janusz Plewiński. Mocną drugą linię stanowili Bogdan Krzyżaniak wraz z Januszem Kościelakiem i Romanem Janczuro. Torunianie w roku 1973 byli ligową rewelacją, ponieważ nigdy wcześniej nie potrafili się włączyć do walki o złoty medal. Niestety, więcej punktów w skali sezonu uzbierali żużlowcy Sparty Wrocław i to oni sięgnęli po Drużynowe Mistrzostwo Polski

Druga szansa przydarzyła się niespełna dwa lata później. W 1975 roku w lidze rządziły dwa zespoły: Falubaz Zielona Góra oraz toruńska Stal. Co ciekawe, obie drużyny na koniec sezonu uzbierały identyczną liczbę punktów – 21. Falubaz i Stal miały również ten sam bilans: na czternaście spotkań dziesięć zwycięstw, trzy porażki i jeden remis.  Jedna tylko rzecz dzieliła oba zespoły i to ona zadecydowała o mistrzostwie Polski: małe punkty. Żużlowcy Falubazu wyżej wygrywali mecze i przez cały sezon zdołali osiągnąć lepszy bilans od torunian. Zielonogórzanie mieli bilans dodatni 138 punktów, a torunianie tylko 100. W efekcie złote medale powędrowały na szyje zawodników Falubazu, a „Stalowcy” znów musieli obejść się smakiem.

Sezon 1975 był przez długi czas ostatnim dobry dla torunian. Następne lata były dla Stali, delikatnie mówiąc, chude. W zespole sporo się pozmieniało, między innymi została zmieniona nazwa klubu, który zaczęły sponsorować Polskie Zakłady Wytwórcze Aparatury Niskiego Napięcia, czyli popularny „Apator”. Taką też nazwę przybrała niegdysiejsza Stal. Do klubu przyszli również młodzi zawodnicy, którzy szybko się zaaklimatyzowali i zyskali spore umiejętności. Jednym z nich był Wojciech Żabiałowicz, który w sezonie 1986 był niekwestionowanym liderem Apatora, a także najlepszym polskim żużlowcem. Kroku dotrzymywali mu Grzegorz Śniegowski oraz Stanisław Miedziński. Stawkę seniorską uzupełniali Eugeniusz Miastkowski i Jan Woźnicki. Właśnie ten kolektyw po dwudziestu czterech latach istnienia ligowego żużla w Toruniu, zdobył historyczne mistrzostwo Polski. W 1986 roku powtórzyła się historia sprzed jedenastu lat. Ponownie na dwóch pierwszych miejscach znalazły się drużyny z tym samym dorobkiem punktów i identycznym bilansem. Tym razem jednak więcej tzw. małych punktów miała drużyna Apatora. Aż 212! Srebrni medaliści tylko 98. Tryumf torunian smakował tym lepiej, że nieszczęśliwymi pokonanymi byli żużlowcy Polonii Bydgoszcz. Tym samym odwieczny rywal zza miedzy został pokonany w najlepszy możliwy sposób.

Kolejny raz torunianie o złoto rywalizowali w roku 1990. Wówczas rozgrywki ligowe przeszły reformę. Po rozegraniu rundy zasadniczej tabela była dzielona na pół i zespoły z pierwszej czwórki rywalizowały między sobą o Mistrzostwo Polski. Część zasadniczą sezonu wygrali torunianie w składzie z Wojciechem Żabiałowiczem oraz złotym pokoleniem toruńskiego żużla: Piotrem Baronem, Krzysztofem Kuczwalskim, Robertem Sawiną oraz Mirosławem Kowalikiem. Apator zgromadził na swoim koncie 20 punktów. Druga Polonia Bydgoszcz 16, a ROW Rybnik i Stal Gorzów po 14. Przewaga torunian dawała im spory komfort psychiczny. Dodatkowo pozwalała na przegranie dwóch spotkań i w dalszym ciągu utrzymanie szans na mistrzostwo. Tak też się dokładnie stało. Torunianie w drugiej rundzie dwukrotnie przegrali z ROW-em Rybnik (34:56 i 32:58), a resztę spotkań wygrali. To dało im drugi tytuł mistrzów Polski.

Mistrzostwo Polski zaczęło przyciągać do klubu coraz lepszych żużlowców. W 1991 roku do Apatora dołączył Per Jonsson – legenda toruńskiego speedwaya. Dodatkowo zjawił się również Peter Nahlin, który wraz z Jonssonem liderował drużynie. W tym roku swoją przygodę z ligowym żużlem zaczął również młody Wiesław Jaguś, który zadebiutował jako junior. Skład uzupełniali Mirosław Kowalik, Robert Sawina, Jacek Krzyżaniak oraz Krzysztof Kuczwalski. Mimo mocnego składu, Apator stać było tylko na zdobycie brązowego medalu. Tak też było w następnych latach, a skład stawał się przecież coraz mocniejszy. Do drużyny dołączyli Henrik Gustafsson, Tomasz Bajerski, John Cook oraz Mark Loram. Efekt był niezmienny – brązowy medal na koniec ligi. Nieco lepiej było w sezonie 1995. Wówczas torunianie zdobyli srebro, chociaż od złota dzieliły ich zaledwie dwa punkty. W skali sezonu lepsi okazali się żużlowcy Sparty Polsat Wrocław, którzy zanotowali o jedną porażkę mniej i to dało im mistrzostwo Polski.

Blisko zdobycia tytułu torunianie byli również rok później. Sezon 1996 był pierwszym, w którym po rundzie zasadniczej odbywała się faza play-off. Po pierwszej części rozgrywek na szczycie tabeli widnieli żużlowcy Apatora. Następnie Polonia Phillips Piła, a na trzecim miejscu Włókniarz Malma Częstochowa. Stawkę uzupełniał Pergo Gorzów. To właśnie na zawodników z lubuskiego trafili torunianie. Nie byli jednak dla gorzowian równorzędnymi rywalami i dwukrotnie wygrali 47:43 oraz 58:32. Co innego działo się w finale. Tam toczył się wyrównany bój, w którym faworytem był jednak Włókniarz. „Lwy” pierwszy mecz rozgrywały na swoim torze i wygrały go 50:40. Dziesięć punktów nie było stratą nie do odrobienia, ale częstochowianie byli znakomicie dysponowani również w Toruniu i rewanż przegrali tylko dwoma „oczkami”. Torunianie po raz kolejny zawiesili na swoich szyjach srebrne medale.

Po udanym sezonie 1996 ponownie nadeszły chude lata dla toruńskiego speedwaya. Drużyna Apatora nie sięgała po najwyższe trofea, ale wciąż potrafiła zagrozić najlepszym w kraju. Można powiedzieć, że w takim razie określenie „chude lata” nie pasuje, ale wszyscy liczyli na znacznie więcej. W Toruniu chciano złota. Dobra okazja, by je zdobyć nadarzyła się w roku 2001, kiedy do drużyny Apatora Adriany dołączył Tony Rickardsson, który do dziś jest przez wielu ekspertów i kibiców uważany za najlepszego żużlowca w dziejach. Lepszego nawet od samego Ivana Maugera. Wówczas skład torunian zasilił jeszcze jeden Szwed – Andreas Jonsson, który dopiero piął się na szczyty popularności. Uzupełniając skład Jagusiem, Bajerskim oraz Kowalikiem można śmiało było myśleć o Mistrzostwie Polski. W rzeczy samej. Torunianie pewnie wygrali sezon zasadniczy, mając trzy punkty przewagi nad drugim Atlasem Wrocław. W rundzie finałowej wygrali wszystkie mecze u siebie z Atlasem, Pergo Gorzów oraz Bractwem Polonią Bydgoszcz i przegrali wszystkie na wyjeździe, z tymi samymi rywalami. W rezultacie zakończyli sezon z trzecim w historii klubu mistrzostwem Polski. Zgodnie z oczekiwaniami liderem zespołu był Tony Rickardsson.

Apator był blisko sięgnięcia po kolejne mistrzostwo w roku 2003. Wówczas torunianie tworzyli najsilniejszy kolektyw w lidze. Dość powiedzieć, że z drużyną wciąż związany był Tony Rickardsson, a dodatkowo do składu dołączyli jeszcze Jason Crump i Piotr Protasiewicz, który był krajowym liderem Apatora. W drużynie wciąż byli Wiesław Jaguś z Tomaszem Bajerskim, a na pozycji juniora ligą rządzili młodzi Adrian Miedziński i Marcin Jaguś. Mimo takiego składu, sezon zasadniczy wygrali żużlowcy Top Secret Włókniarza Częstochowa.  Zawodnicy spod Jasnej Góry mieli na swoim koncie dwadzieścia dwa punkty, a torunianie dwadzieścia. W rudzie finałowej, do której dostała się również Polonia Bydgoszcz i Atlas Wrocław, lepiej wypadli żużlowcy Apatora Adriany. Torunianie wygrali pięć na sześć meczów, a częstochowianie tylko cztery. W rezultacie powtórzyła się dobrze znana sytuacja sprzed lat, w której dwa czołowe zespoły mają taką samą ilość punktów i ten sam bilans zwycięstw i porażek. O mistrzostwie Polski ponownie zadecydowały tzw. „małe punkty”. Więcej miał ich na swoim koncie Top Secret Włókniarz, bo 255. Torunianie z kolei 224. Mistrzostwo Polski powędrowało pod Jasną Górę.

W 2006 roku klub został przejęty przez Romana Karkosika, który jest jednocześnie prezesem firmy Unibax. Tak też nazywała się toruńska drużyna od tego sezonu. Pierwszy sukces zanotowała dopiero rok później. Biznesmen ponownie jak poprzednicy, stawiał na wychowanków Apatora. Tym samym w składzie wciąż oglądaliśmy Wiesława Jagusia, Adriana Miedzińskiego, Roberta Kościechę i Karola Ząbika. Zagraniczny zaciąg stanowiła bardzo mocna para: Ryan Sullivan oraz Matej Zagar. Z kolei drugim juniorem był przebywający na wypożyczeniu w Toruniu Alan Marcinkowski z Zielonej Góry. Torunianie z takim składem pewnie wygrali rundę zasadniczą, wyprzedzając drugą Unię Leszno aż o pięć punktów. W fazie play-off Unibax zmierzył się w ćwierćfinale z Unią Tarnów, którą dwukrotnie pewnie pokonał (51:41, 53:37), Atlasem Wrocław – również dwukrotnie pokonanym (45:44, 47:43) oraz w finale z Unią Leszno. Tym razem to lesznianie byli dwa razy górą. Wówczas w barwach „Byków” jeździli tacy zawodnicy jak Leigh Adams, Jarosław Hampel, Jurica Pavlic, Travis McGowan, Troy Batchelor, Krzysztof Kasprzak oraz Damian Baliński. To był prawdziwy dream team, który po ciężkim boju w finałowym dwumeczu, pokonał torunian u siebie (49:41) i na wyjeździe (46:44). Trzeba przyznać, że wówczas drużyna Czesława Czernickiego solidnie sobie zasłużyła na to trofeum. Tak jak rok później Unibax.

Roman Karkosik nie czynił gwałtownych ruchów na rynku transferowym. Zastąpił tylko Mateja Zagara Hansem Andersenem. Taka zmiana wystarczyła, by torunianie dominowali w lidze i wzięli słony odwet w finale w Lesznie, za porażkę z zeszłego roku. To było ostatnie złoto w historii toruńskiego klubu po dziś dzień. Nie oznacza to jednak, że Unibax nie był w stanie walczyć o najwyższe cele. Nic z tych rzeczy. Torunianie zdobywali medale, ale kibice chcieli tylko złota. Najbliżej spełnienia oczekiwań fanów torunianie byli w 2009 roku, ale wówczas przegrali finałowy dwumecz z zaskoczeniem sezonu – Falubazem Zielona Góra. Wówczas kibice oglądali jedną wielką hucpę. Niebiosa tylko wiedzą, ile razy było przekładane spotkanie w Zielonej Górze. A to padał deszcz, a to ktoś wjechał samochodem na nawierzchnię i ją rozkopał, a to spadł śnieg, a to któryś z zawodników odniósł kontuzję. Powodów było mnóstwo. Ostatecznie mecz się odbył, ale znacznie później niż planowano. To spotkanie wygrali gospodarze 48:42. W rewanżu na MotoArenie, która w 2009 roku zainaugurowała swoją działalność, mecz nie odbył się do końca. Powodem były opady deszczu. Torunianie w momencie przerwania zawodów przegrywali 38:40 i wciąż mieli nadzieje na mistrzostwo Polski. Niestety – werdykt sędziowski był bezlitosny i złoto powędrowało do Zielonej Góry…

…, w której cztery lata później miał miejsce chyba najbardziej haniebny dzień w historii toruńskiego speedwaya. W finale ponownie spotkali się żużlowcy Falubazu i Unibaxu. Pierwszy mecz na MotoArenie zakończył się zwycięstwem gospodarzy 46:43. Drugi natomiast… się nie odbył, ponieważ goście wyjechali z parku maszyn. Taka była decyzja Romana Karkosika, który stwierdził, że i tak jego drużyna ten mecz przegra. Właściciel kazał swoim zawodnikom opuścić park maszyn pod groźbą niewypłacenia im wynagrodzenia. Decyzja mogła by tylko jedna – walkower 40:0 na korzyść zielonogórzan.

Tak przedstawia się historia „anielskich” bojów o złoto. Wszyscy wiemy, że właśnie pisze się jej kolejny rozdział. Po pierwszym meczu finałowym ze Stalą Gorzów, Get Well prowadzi 49:41. W niedzielę przekonamy się, czy osiem punktów to wystarczająca zaliczka, by cieszyć się z piątego w historii mistrzostwa Polski.