Michał Krawczyk to młody siatkarz, który od roku jest reprezentantem jednej z najlepszych polskich drużyn – Jastrzębskiego Węgla. Wraz ze swoim klubem został Mistrzem Polski juniorów. Nam opowiada o swojej karierze, turnieju w Kętrzynie i swoich planach na przyszłość – polecamy!
Chillitorun.pl: Mistrz Polski w siatkówce juniorów pochodzący z miasta, które – łagodnie mówiąc – z męskiej siatkówki nie słynie. Jak się z tym czujesz?
Michał Krawczyk: Czuję się wyróżniony. W Toruniu od lat brakuje męskiej siatkówki na dobrym poziomie. Jestem jedną z kilku osób, które opuściły to miasto, żeby robić dalej karierę w siatkówce. Czuję się tym zaszczycony. Mogę podkreślać, że moje początki związane są z moim rodzinnym miastem, Toruniem.
CT: Opowiedz o tych początkach. Jak wspominasz czasy AZSu?
MK: Wspominam je bardzo dobrze. Mieliśmy znakomitą trenerkę i nauczycielkę, panią Magdaleną Kluzińską. Moja przygoda z siatkówką zaczęła się natomiast już w drugiej klasie podstawówki.
CT: Od zawsze chciałeś być siatkarzem, czy ciągnęło Cię do innych dyscyplin?
MK: Od samego początku. To ze względu na dziadka. Jako dziecko wspominam czasy, gdy jeździliśmy na mecze, które dziadek rozgrywał. W szkole znalazła nas nauczycielka. Zachęciła do przyjścia na SKSy. Przychodziliśmy codziennie. Uczyliśmy się podstaw. Tak minęło pierwsze parę lat.
CT: Nasze województwo jest jednak daleko od Jastrzębskiego Węgla. Jak trafiłeś tak daleko?
MK: Wybiłem się na mistrzostwach kadetów, gdzie razem z ówczesną drużyną z Bydgoszczy graliśmy z Jastrzębskim Węglem w półfinale. Po zawodach zadzwonił do mnie kolega z Jastrzębskiego Węgla, czy nie chciałbym zagrać z nim w plażówkę. Sezon plażowy właśnie się zbliżał i ja też szukałem partnera do grania.
CT: Gdzie go poznałeś wcześniej?
MK: Znałem go jeszcze z czasów niektórych zawodów w Toruniu. Napisał do mnie i zgodziłem się na występ z nim. Pod skrzydłem Jastrzębskiego Węgla. Po pierwszym treningu zaproponował mi ewentualną zmianę barw. Trener był zadowolony z mojego występu na mistrzostwach. Na początku byłem nastawiony do tego sceptycznie. Myślałem, że Jastrzębski Węgiel chce swoich rywali osłabiać, a nie ich rozwijać. Patrząc po roku spędzonym tam, uważam, że to była jedna z najlepszych decyzji jaką mogłem wtedy podjąć.
CT: Jak rodzice podeszli do Twojej decyzji?
MK: Liczył się mój rozwój i rozwój mojej kariery. Całe życie poświęciłem sportowi i aspekt rodzinny traci trochę na znaczeniu. Patrzy się tylko na rozwój zawodowy. Nie byli zachwyceni tym, że przyjeżdżam do domu kilka razy w roku. W domu byłem może trzy razy.
CT: Przychodzisz do Jastrzębskiego Węgla. Jedna z najbardziej utytułowanych drużyn w kraju. Ciężko było się zaaklimatyzować?
MK: Nie, chłopacy mnie ciepło przyjęli. Z większością się znałem. Owszem, budowanie atmosfery trochę trwało, to nie jest takie łatwe. Na to trzeba czasu. Trzeba mieć jeden cel. Każdy ma innych charakter, a to też utrudnia zbliżenie się do siebie. Stworzyliśmy jednak na koniec bardzo fajną drużynę.
CT: Twoim trenerem jest nie byle kto.
MK: Tak, Jarosław Kubiak, ojciec Michała Kubiaka, bardzo znanego polskiego siatkarza. Jest specyficznym trenerem. Ma swoją filozofię siatkówki, do której trzeba się dostosować. Często po treningach z nim rozmawiałem, żeby lepiej tę filozofię zrozumieć. Współpraca z trenerem to klucz treningowy. Trener jest otwarty na rozmowy na temat siatkówki i może o tym rozmawiać bez końca.
CT: Czy to, że był kiedyś wojskowym wpływa na to, jaką dyscyplinę trzyma w drużynie?
MK: Na pewno wpływa. Czy bardzo, czy nie? To już zostawię w tajemnicy. Musimy pilnować się tej dyscypliny. Trener nie pozwala, żeby wchodzić mu na głowę.
CT: Przejdźmy do Mistrzostw Polski. Z jaką myślą jechaliście na ten turniej?
MK: Nie wiem. Nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć. Chcieliśmy zdobyć złoto i pokazać się. Większość z nas kończy okres młodzieżowych rozgrywek i muszą znaleźć klub. Życzę im też powodzenia na maturach. Jechaliśmy więc z nastawieniem, żeby się dobrze pokazać. Że lata spędzone w Akademii Talentów nie były zmarnowane.
CT: Na początku było Wam ciężko wejść w turniej…
MK: Pierwszy mecz zagraliśmy z Metrem, ale bez fajerwerków udało się wygrać. Z ZAKSĄ było bardzo ciężko. Mieliśmy w głowach to, że wygrywaliśmy z nimi wiele razy i teraz też tak będzie. Chyba za bardzo się rozluźniliśmy. Po tym meczu mieliśmy naradę, gdzie skupiliśmy się na celu. W następnym meczu pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną. Dwa razy przegrywaliśmy 1:2 i potrafiliśmy z tego wyjść. Spotkanie z ZAKSĄ bardzo zmieniło nasze podejście.
CT: Spotkanie z Wifamą było meczem o być albo nie być. Myśleliście o tym?
MK: Mogło to gdzieś z tyłu głowy siedzieć, lecz nasze myśli skupiały się w tamtej chwili na meczu. Przede wszystkim chcieliśmy zagrać dobrą siatkówkę. Inne myślenie jest negatywne i może spowodować zwątpienie. Trzeba skupiać się na każdym kolejnym meczu.
CT: Który mecz był trudniejszy – półfinał czy finał?
MK: Uważam, że półfinał. Rzeszów był faworytem turnieju, to bardzo utytułowana drużyna. Przed imprezą większość stawiałaby na Rzeszów. To był bardzo trudny mecz. Wiedzieliśmy o co jest stawka. Presja była duża, ale sądzę, że większa była na Rzeszowie właśnie. Dobrze otworzyliśmy to spotkanie i ten początek pokazał nam, że możemy wygrać.
CT: Po takim pięciosetowym boju nie było ciężko się zregenerować na finał?
MK: Było. Czułem zmęczenie w meczu finałowym. To pięć setów, późna pora. Mieliśmy chwilę na regenerację. Przeciwnicy grali wcześniej, mieli krótszy mecz. Mieli więcej czasu na odpoczynek. Nasze zjednoczenie w trakcie tego turnieju wygrało jednak ze zmęczeniem. Przestaliśmy o tym myśleć i zdobyliśmy złoto. Emocje zagrały tu główną rolę.
CT: Co czułeś po ostatniej piłce?
MK: Euforię. Trudno to opisać, bo było to coś niesamowitego. Ostatnia piłka była dla nas czymś fantastycznym. Zrozumieliśmy, że jesteśmy najlepszą drużyną w Polsce.
CT: Jak ważne było wsparcie kibiców?
MK: Bardzo ważne. To był nasz siódmy zawodnik na boisku. W trudnych momentach słyszeliśmy doping kibiców i to nakręcało. Dodawało otuchy, dodawało siły. Dzięki temu mogliśmy wracać do meczu. To pozwoliło nam osiągnąć sukces.
CT: Skąd ten blond na głowie?
MK: Pomysł narodził się w drużynie. Uznaliśmy, że będzie z tego świetna pamiątka oraz jest to kolor krążka o jakim marzyliśmy. Raz mieli brąz i srebro. Przyszedł czas na złoto. To miało też zjednoczyć drużynę, pokazać, że stanowimy jedność.
CT: Wśród natłoku obowiązków masz czas na hobby, życie prywatne?
MK: Jest ciężko. Treningi, szkoła. Ta druga oczekuje wyników naukowych, klub sportowych. Wracamy zmęczeni, a wtedy ciężko jest znaleźć czas dla siebie. Potrafimy to jednak znaleźć, czasami kosztem nauki, czasami trochę kosztem sportu, ale można. Są weekendy gdzie gramy dwa dni pod rząd. Po meczu jednak można chwilę odpocząć, psychicznie się zresetować. Co jakiś czas trzeba od siatkówki odpocząć, chociaż to jest właśnie głównie nasze hobby i nasze życie. Z jednej strony ludzie patrzą na to jak na zawód, z innej jak na hobby. My łączymy to w jedno, pasję.
CT: Jaki masz plan na kolejny sezon? Co byś chciał osiągnąć?
MK: Zdecydowanie obronić tytuł! Chciałbym też znaleźć jakiś klub. Za rok kończę okres młodzieżowy i fajnie byłoby znaleźć klub, który da mi gwarancję grania i bycia w polskiej czołówce. Oczywiście, są też rzeczy bardziej przyziemne – dobrze zdać maturę, dostać się na wymarzone studia.
CT: Co byś mógł powiedzieć młodym torunianom, którzy chcieliby się związać z siatkówką?
MK: Nie powinni brać do siebie słów, że się nie da. Ja wielokrotnie słyszałem, że jestem zbyt niski na bycie siatkarzem. Siatkarze muszą być wysocy, a moje 192 centymetry to nie jest idealny wzrost dla siatkarza. Ten jednak nie gra. Trzeba mieć chęci, pasję, zapał. Nie można się obawiać. Negatywy trzeba przerobić na sukces. Wady zmienić w zalety.
CT: Chciałbyś kogoś pozdrowić, bardzo komuś podziękować?
MK: Zdecydowanie mojej pierwszej trenerce, pani Magdalenie Kluzińskiej, która zaszczepiła we mnie pasję do siatkówki. Chciałbym podziękować też dziadkowi i całej rodzinie za doskonalenie mojego charakteru, wsparcie i doping. Bez nich nie byłoby tego sukcesu.
(fot. archiwum prywatne)