W środę (8 listopada) informowaliśmy Was o sprawie psa pogrzebanego żywcem i postawieniu zarzutów 42-letniemu mężczyźnie. Spotkaliśmy się z żoną oskarżonego, która rzuciła nowe światło na sprawę. Czy Sławomir K. na pewno jest winny?
CZYTAJ TAKŻE: Znęcał się nad psem, a następnie pochował go żywcem…
Choć od dramatu minęło już kilka miesięcy, Pani Małgorzata wciąż mocno przeżywa stratę czworonoga. Kobieta jest miłośniczką zwierząt. W swoim domu ma w chwili obecnej dwa psy, dwie papugi i królika, który również poważnie ucierpiał. Pani Małgorzata jest zdania, że główną winę za całą sytuację ponosi jej brat.
Cała sytuacja rozegrała się w połowie lipca br. na Bydgoskim Przedmieściu. Pani Małgorzata, właścicielka psa, wraz z dziećmi i swoim 19-letnim bratem wyjechała do rodziny. W tym czasie jej mąż, Pan Sławomir, przebywał w pracy. Podczas pobytu nad jeziorem, 19-latek zachowywał się agresywnie i wulgarnie w stosunku do innych członków rodziny, przez co został wyrzucony z domu i wrócił nocnymi pociągami do Torunia. Miał on nawet grozić Pani Małgorzacie.
– Po powrocie do Torunia brat wszedł do mojego mieszkania okienkiem, które wychodzi na klatkę – wyjaśnia Pani Małgorzata. – Połamał królikowi łapkę, a następnie udał się z nim do weterynarza, twierdząc, że zwierzę wsadziło sobie łapę w kratki. Lekarz uznał, że to niemożliwe i złamanie było celowe. Wszystko było w aktach sprawy. Jeśli chodzi o zatrucie psów, bo dotyczy to dwóch czworonogów, tabletki należały do mojego brata. On zażywa substancje psychotropowe, które można otrzymać wyłącznie na receptę. Psy nie zjadłyby jednak takich tabletek same. Musiały zostać im w jakiś sposób podane. Do całej sytuacji doszło około godziny 12-13, kiedy mąż był w pracy.
19-latek twierdził, że psy musiały zatruć się czymś kiedy były z nim na spacerze. Gdy Pan Sławomir wrócił z pracy do domu, zastał w nim szwagra i dostrzegł, że jeden z psów dziwnie się zachowuje. Pojechał z nim do weterynarza, a tam podano zwierzęciu środki oczyszczające. Mąż Pani Małgorzaty miał udać się ze zwierzęciem do drugiego weterynarza, jednak uznał, że ten zmarł mu na rękach. Nie odczuwał znaków życia, więc razem z 19-latkiem pochowali psa.
– Nie rozumiem działań policji i prokuratury – zdradza kobieta. – Jeśli chodzi o zakopanie psa to nie bronię męża. Jeżeli zostanie dowiedzione, że pies jeszcze żył i zrobił to z premedytacją to powinien zostać ukarany. Za swoje czyny trzeba odpowiadać, ale nie można przepisywać komuś czegoś czego nie zrobił. Zwłaszcza, że mąż będąc w pracy nie był w stanie znaleźć się o godzinie 12:00 w domu i otruć psy. Kiedy wrócił po godzinie 16:00 do mieszkania, rozmawiałam z nim telefonicznie i kazałam mu leczyć psa i udać się z nim do weterynarza. Nie wiem czemu mąż nie dojechał do drugiego weterynarza. Mam do niego żal o to, że nie zareagował tak jak powinien. Jeżeli wyczuł, że pies robi się sztywny i nie oddycha to tym bardziej powinien udać się do weterynarza, chociażby po zaświadczenie zgonu psa.
Pani Małgorzata odniosła się również do komentarzy, które padają pod adresem jej męża. Kobieta przyznała, że prawdopodobnie sama zareagowała by podobnie, jednak informacje, które pojawiały się w mediach nie do końca są zgodne z prawdą.
– Osoby, którym przekazałam tę sprawę chciały ją nagłośnić, jednak prosiłam żeby tego nie robili. Nawet bez tego mąż miał problem, aby dostać się do domu. Musiał wysłuchiwać wielu gróźb i wulgaryzmów pod swoim adresem. Teraz chcę jednak żeby ludzie poznali prawdę, ponieważ informacje, które można przeczytać w mediach to kłamstwa. Nie rozumiem czemu mój brat został całkowicie odsunięty od zarzucanych mu czynów, kiedy miał mieć postawione trzy zarzuty – włamania, gróźb karalnych i znęcania się nad zwierzętami. Teraz gdy mijam go na osiedlu, on śmieje mi się w twarz…
Czemu 19-latkowi nie postawiono żadnego zarzutu? Co z dowodami, które zostały przekazane policji? Jesteśmy po wstępnym kontakcie z prokuraturą. Szczegóły mamy poznać we wtorek. Do sprawy na pewno wrócimy.