Handlarz obnośny, komivoyager lub zwyczajnie rzecz ujmując – naciągacz. Tych kilka dosyć zbieżnych określeń kojarzonych jest zazwyczaj w ujęciu miejskich aglomeracji. Jak się okazuje, nic bardziej mylnego
Przypadek w Polsce znany i całkiem dobrze prosperujący. W dużych miastach, miasteczkach, rzadziej w wioskach i małych skupiskach agroturystycznych. Chodzi oczywiście o naród bezpaństwowy, czyli Romów (zamiennie stosowane z wyrazem Cyganie). Skupienie uwagi wokół powyższego przykładu nie ma oczywiście na celu ośmieszenia czy też ponurego szydzenia, które w życiu codziennym Polaka pojawia się niezmiennie od kilkuset lat. Uważam, że możliwość obserwacji naszych gości o korzeniach indyjskich, jest niezwykle fascynującym studium kombinatoryki i „radzenia sobie” w życiu.
Biorąc jakikolwiek przykład z brzegu, nie można określić ich życia jako drogi usłanej różami. Tak przynajmniej sugerują pozory i świetne maskowanie rytuałów życia codziennego. Pozostając jednak przy kwiatach, warto skupić się na motywie przewodnim rozprawy, czyli woni. Krótko rzecz ujmując, chodzi oczywiście o perfumy. Bynajmniej nie interesuje nas czym spryskane są Romskie matrony, ale o handel wonnymi substancjami. Często wyjmowane zza pazuchy w upalny dzień, nie zachęcają kolorowym opakowaniem lub kreatywną nazwą, zapisaną złotymi zgłoskami na prezentowanym flakonie. Brak owej kreatywności produktu jest zdecydowanie nadrabiany sposobem jego sprzedaży. Niewątpliwie w tej dziedzinie wielu z omawianych przedstawicieli nie ma sobie równych. Oto przykład:
Przemierzając znaną mi dobrze starą trasę krajową pomiędzy Włocławkiem i Toruniem, na wysokości Michalina zauważyłem stojący na poboczu samochód. Rzadkość widoku w tym rejonie i akompaniament świateł awaryjnych, sugerował losową awarię, na którą kierowca nie miał większego wpływu. Zwalniając przysłowiowy „but” z przyspieszenia, sytuacja staje się klarowna. Pierwsze wątpliwości zostają rozwiane, kiedy coraz wyraźniej widzę tylną rejestrację na żółtym tle (zjawisko znane i praktykowane, samochody sprowadzane). Po znacznym zmniejszeniu odległości okazuje się, że światła awaryjne zostały wykorzystane jedynie jako „przycisk parkuj wszędzie”, a podparty pod boki dżentelmen w pulowerze, zamaszystymi gestami i śnieżnobiałym uśmiechem zachęca do nagłego postoju celem zakupu towarów. Trzymając się głównego tematu, owym towarem były oczywiście wątpliwej jakości perfumy, które swoją transparentnością dały o sobie znać, odbijając w oczach blask schodzącego powoli słońca.
Spotkałem na swojej drodze bardzo wielu naciągaczy, stosujących wszelakie jarmarczne sztuczki, byle tylko wcisnąć potencjalnemu frajerowi towar. Przywykłem do widoku sprytnie udawanych chorób i kalectw, by kilka godzin później obserwować szczęśliwe hasanie już bez kul przy boku. Powyższy przykład wywołał jednak pewnego rodzaju zniesmaczenie. Zagrano tutaj na wyobraźni uczestnika ruchu – w tym przypadku mnie – który nie namyśla się zbyt długo, jeśli w grę wchodzi pomoc drogowa. Okazuje się, że to kolejne oszustwo, z którym niestety nikt nie walczy. Być może jest to jakieś novum, być może to wcześniej przeoczyłem. Nie zmienia to faktu, że prezentowany performens nie wywołał pożądanego zachwytu.
Wielu obserwatorów oraz dziennikarzy mogłoby uznać, że podjęcie głębszego zbadania zjawiska nadawałaby się na świetny materiał. Niestety. W sytuacji, w której następuje próba nawiązania dialogu, niekoniecznie związanego z tematem kupna/sprzedaży, w niewyjaśniony i magiczny sposób nasze obiekty tracą umiejętność posługiwania się językiem polskim.