Nienawidzę tego stanu, kiedy nic się nie dzieje. Nie mówię tu, rzecz jasna, o błogim lenistwie, o którym raz na jakiś czas marzy chyba każdy. Mam na myśli raczej stagnację w społeczności, nudę i generalnie brak czegokolwiek wartego wytężonej uwagi. Taki stan zapanował aktualnie w Toruniu, więc dzisiejszy odcinek felietonu przybierze nieco inną konwencję niż wcześniejsze
W ubiegłym tygodniu do sklepów nareszcie trafiła kultowa gra „Monopoly: Edycja Toruń”, o której się tyle trąbiło niemalże od zeszłego roku. Jaki popularny „Monopol” jest – każdy widzi, bo chyba ze świecą należy szukać kogoś, kto by w rzeczoną planszówkę nie grał. Edycji gry wyszło od hohohoho, a może i więcej, że przytoczę tu nieodżałowanego Bohdana Smolenia, a wszystko jest oparte na jednakowych zasadach. Gracz porusza się swoim pionkiem po planszy, szasta pieniędzmi na lewo i prawo, ale w granicach rozsądku (dlatego nigdy nie byłem w tę grę dobry). Wygrywa ten, kto nie zbankrutuje jako jedyny. W każdej edycji jest ta sama mechanika. Nawet w tej toruńskiej. Fajnie jest sobie kupić takie Jordanki czy Dwór Artusa. Równie dobrze może to być jednak ulica Marszałkowska czy Radzymińska w klasycznej wersji gry. Dlatego też w sposób pionierski i wizjonerski wymyśliłem swoją wersję popularnej gry. A jakże – toruńską!
Zasady są proste
Gracz nie porusza pionkiem, a sam się niem staje. Wyobraźmy sobie teraz planszę do „Monopoly”. Po pierwszym rzucie gracz udaje się do Kopernika, by tam najeść się pierników. Najedzony przemierza miasto, mijając Dwór Artusa, CKK Jordanki, Krzywą Wieżę i sobie myśli jak to fajnie by było wszystkie te budowle mieć w posiadaniu i na nich zarabiać. Marzenie kończy się już na następnym polu oznaczonym niemieckim pancernikiem. Tam gracz napotyka Joannę Scheuring-Wielgus, która właśnie wygłasza orędzie, że pierniki toruńskie jako, że są tradycyjne, jednocześnie nie są cool, ponieważ prawdziwa europejskość za nic ma tradycję, a zatem od dziś każdy postępowy torunianin powinien bojkotować produkcję tego świństwa. Gracz jako, że jeszcze mu się po toruńskim smakołyku odbija, ignoruje pokrzykiwanie lokalnej posłanki – jak robi to wielu normalnych graczy – i idzie w stronę redakcji pewnej uznanej toruńskiej gazety, by przy okazji poinformować ją o całym zajściu. Ta z kolei przyjmuje zgłoszenie, by po chwili je zignorować, bo Passaue Neue Presse nie po to płaci grube pieniążki, by krytykować Schleswiga Holsteina. Godne uwagi są z kolei problemy toruńskich żużlowców. Zatem pewna uznana toruńska gazeta wypisuje, że owe kłopoty już dawno zostały zażegnane, ponieważ tak twierdzi Przemysław Termiński, który mądrze i z głową zarządza toruńskim klubem, a najbardziej drużyną. W związku z tym mnóstwo zachęconych graczy w najbliższą niedzielę udaje się na MotoArenę, marzy sobie, by stadion kiedyś trafił w jego ręce i przy okazji ogląda jak jego drużyna dostaje kolejne baty w tym sezonie. Po meczu z kolei czyta, jak „Termos” uważa, że to było całkiem w porządku spotkanie i czwarta z rzędu porażka jeszcze o niczym nie świadczy. I bądź tu człowieku mądry.
Prawdziwą mordęgą okazuje się jednak pójście do więzienia. O ile w znanej każdemu wersji można było łatwo stamtąd wyjść (ba, wręcz się nie zauważało swojej obecności w tym miejscu), tak w mojej wersji nie jest tam już łatwo i przyjemnie. W celi natrafiamy na Macieja Cichowicza, którego wstrętne pisiory z Sikorskiego wtrąciły do lochów za niepopularne hasła. Na domiar złego z celi obok słychać pokrzykiwanie Krzyśka Podgórskiego wykrzykującego o wyższości narodu rosyjskiego nad polskim i użalającego się, że nie ma posłuchu prócz komuchów. Z więzienia na szczęście pomaga nam wyjść ojciec Tadeusz Rydzyk, w zamian za co przez rok musimy pełnić funkcję recepcjonisty w Radiu Maryja. To jednak nic w porównaniu z tym, co może się stać, gdy wdepniesz przypadkowo na parking. Wówczas rozlegają się klaksony niezadowolonych radnych przekrzykujących się jeden przez drugiego, który z nich powinien mieć przywilej darmowego parkowania. Na domiar złego z kupki kart „Szansa” wylosowałeś „Wcielasz się w dziennikarza i cały ten bajzel opisujesz”. Po kolejnym swoim ruchu znów losujesz kartę i tym razem jest na niej napisane „Będąc dziennikarzem, wyczytujesz wszystkie hejty pod adresem twoim i twoich czytelników rzucane przez nagłówkowiczów, którzy poza tytułami nic więcej nie czytają”. Gorzej być nie może. Na szczęście, jeśli się z tego wykaraskasz i z głową rozegrasz resztę partii, wciąż masz szanse na zwycięstwo. A jest o co walczyć. Koniec końców, po wykupieniu wszystkich możliwych nieruchomości, wykaraskaniu się ze wszystkich możliwych kłopotów i doprowadzenia do bankructwa znienawidzonych przeciwników, wchodzisz do Urzędu Miasta, gdzie z kluczami do miasta i łańcuchem wita cię uśmiechnięta od ucha do ucha Lśniąca Głowa Miasta, czyli El Presidente i mówi do Ciebie „Winszuję ukończenia gry”. Myślałeś, że to koniec? Nic z tych rzeczy, na koniec Zaleski na pożegnanie rzuca krótkie „Welcome to Jackass” i już wiesz, że nie warto było gry zaczynać.
Marudzę strasznie przedstawiając swoje „Monopoly”, ale chyba większość pól brzmi znajomo. I nic nie zmienia, że to, co przeczytaliście to czysta fikcja. O taki nasz toruński „Monopol”. „Monopol. Edycja: Welcome to Jackass”.
Informujemy, że niniejszy cykl ma jedynie charakter satyryczny i bynajmniej jego celem nie jest obrażanie kogokolwiek. Nasza obserwacja toruńskiej sceny politycznej, sportowej czy kulturalnej skutkuje tym, że dopatrujemy się pewnych sytuacji, które nawet jeśli dotyczą rzeczy ważkich, to można je zamienić w żart. Zdajemy sobie sprawę, że wielu ludzi, w tym naszych Czytelników, ma różne poglądy, dlatego nie chcemy ich w żaden sposób urazić, a jednie ukazać weselsze spojrzenie na pewne kwestie. Tym samym zachęcamy do lektury naszego cyklu.