[RECENZJA] „Avengers: Wojna bez granic” – czy to jeszcze kino rozrywkowe?

0
4889
"Avengers: Wojna bez granic" (fot. Youtube)

Po dekadzie pełnej wielu komiksowych filmów – lepszych i gorszych, z naciskiem na to pierwsze, czas ponownie zebrać wszystkich najważniejszych bohaterów od Marvela, aby ochronili świat. Anthony Russo i Joe Russo podeszli do sprawy bardzo ambitnie. Pytanie – jak im wyszło?

Okrutny i potężny Thanos próbuje zdobyć wszystkie Kamienie Nieskończoności, aby unicestwić połowę wszechświata. Wiadomo, kto może go powstrzymać.

Przyznaję się bez bicia, na najnowszych „Avengersów” poszedłem już po przeczytaniu tony pozytywnych recenzji. Wydawało mi się, że kino oparte na komiksach pewnego poziomu nie jest jednak w stanie przeskoczyć. O jakże człowiek może się pomylić! Najnowszy film braci Russo jest czymś, czego jeszcze w kinie rozrywkowym nie było. Panowie nie serwują nam efekciarskiego obrazu, który ma jedynie wbić w fotel fanatyków efektów specjalnych i ostrego humoru.

Podstawową różnicą między „Wojną bez granic”, a dotychczasowymi dziełami Marvela jest to, że cięty dowcip i pikantne dialogi pomiędzy bohaterami są jedynie dodatkiem, a nie podstawowym silnikiem, mającym napędzać całą akcję. Największą siłą trwającego ponad 2 godziny filmu jest przede wszystkim scenariusz. Znakomicie nakreślone postaci, ich dylematy moralne oraz swobodne wejścia w kolejnych scenach sprawiają, że widz nie ma zbyt wiele czasu nawet na mrugnięcie okiem.

Jest trochę jak u Hithcocka – na początku mamy trzęsienie ziemi. Następnie spotykamy głównych bohaterów, których los zaprowadził w miejsca, o które byśmy ich nie podejrzewali. Iron Man, Kapitan Ameryka, Thor, Hulk itd. mają trochę inne problemy na głowie niż ratowanie świata, a jednak trzeba po raz kolejny odpowiedzieć sobie na pytanie, czy dyktatura w imię wyższych racji ma jakikolwiek sens. Uprzedzam – według twórców absolutnie nie.

Aktorski legion

W „Wojnie bez granic” zgadza się absolutnie wszystko, łącznie z obsadą. Scenarzystom trzeba się pokłonić za genialne i pełne wyczucia wprowadzenie do „Avengersów” Strażników Galaktyki, którzy pasują do filmu jak zimne piwo do grilla.  Aktorzy tworzą znakomicie naoliwioną maszynę, która z minuty na minutę coraz bardziej przyśpiesza. W roli Thanosa fenomenalnie wypadł Josh Brolin, ale mnie osobiście najbardziej urzekł Chris Pratt jako nieoceniony Quill ze Strażników Galaktyki. Wyróżniam go najbardziej, ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, kto znajdzie się na piedestale. Bez Scarlett Johansson, Chrisa Hemswortha, Marka Ruffalo i całej reszty ferajny ten film nie był tak wspaniały jaki jest.

Na najnowszych „Avengersów” polecam pójść naprawdę każdemu. Czy ktoś jest fanem kina komiksowego czy nie, znajdzie w tym filmie coś dla siebie. To połączenie świetnej czarnej komedii, wyciskającego łzy dramatu (tak, naprawdę!) ze znakomitą scenariuszowo akcją. Natężenie głównych bohaterów wcale nie sprawiło, że któryś z nich znalazł się na marginesie. Wszyscy pojawiają się na ekranie w jednym, podstawowym celu – przekonać malkontentów i utwierdzić w wierze fanów.

Tekst powstał we współpracy z siecią kin Cinema City
Tekst powstał we współpracy z siecią kin Cinema City

9