W 2015 roku Tomasz Lenz po raz czwarty z rzędu został wybrany posłem na Sejm. Jesienią prawdopodobnie wystartuje w wyborach na prezydenta Torunia, choć jak zdradził w rozmowie z ChilliToruń, Platforma Obywatelska rozważa jeszcze dwie kandydatury. Lenz ocenił także rządy Michała Zaleskiego, odniósł się do zadłużenia naszego miasta, zainicjowanych przez toruńską działaczkę protestów niepełnosprawnych i nagród finansowych przyznawanych przez Prawo i Sprawiedliwość
ChilliToruń: Do wyborów samorządowych przystępujecie w koalicji z Nowoczesną. Czy w związku z tym o prezydenturę Torunia nie powalczy przedstawiciel bądź przedstawicielka tej partii?
Tomasz Lenz: Nowoczesna, ale mówię to w imieniu własnym, a nie kolegów z tej partii, w tym Jacka Warczygłowy, który jest koordynatorem kampanii samorządowej z ramienia Nowoczesnej, przystąpi do wyborów zarówno do sejmiku, jak i Rady Miasta Torunia. Przypuszczam też, że w pozostałych miastach prezydenckich w wielu powiatach, porozumiewając się z Platformą Obywatelską, tam, gdzie to będzie możliwe, powstaną wspólne listy wyborcze — na pewno do sejmiku, sądzę też, że do rady miasta — pod nazwą Platforma.Nowoczesna Koalicja Obywatelska. Taki projekt w ramach przygotowań do wyborów samorządowych wspólnie z kolegami i koleżankami z Nowoczesnej aktualnie realizujemy.
CT: W kontekście nadchodzących wyborów prezydenta Torunia w PO rozważa się trzech kandydatów…
TL: Platforma Obywatelska jest ugrupowaniem, które posiada struktury w każdym powiecie, jest silna organizacyjnie w województwie kujawsko-pomorskim, ma wielu radnych i samorządowców. W związku z tym mamy z czego wybierać. Ludzie związani z PO i sami sympatycy ugrupowania zadają pytania, czy w wyborach na prezydenta Torunia nie mógłby wystartować Piotr Całbecki, Arkadiusz Myrcha bądź Tomasz Lenz. To od naszej struktury będzie zależało, kogo wskażemy. Dla nas bardzo ważną kwestią jest to, czy osiągniemy porozumienie z Nowoczesną, która musiałaby poprzeć wspólnego, jednego kandydata. Na chwilę obecną rozważamy trzy kandydatury. Jak już mówiłem, to Piotr Całbecki, Arkadiusz Myrcha i moja osoba. Prawdopodobnie w ciągu najbliższych dni po przerwie majowej ogłosimy ostatecznego kandydata.
CT: W ostatnich wyborach przewaga Michała Zaleskiego była bardzo duża. Zapytam wprost. Jak „zdetronizować” obecnego prezydenta?
TL: Nie podchodzę do wyborów samorządowych na zasadzie rywalizacji personalnej czy detronizowania kogokolwiek, w tym prezydenta Michała Zaleskiego. Uważam, że każde miasto, w szczególności nasz Toruń, potrzebuje debaty, dyskusji i wymiany poglądów, jak ma wyglądać miasto za 5,10,15 lat, jak się będzie w nim żyło, jakie będą warunki. Taka debata ma na celu uaktywnienie wszystkich mieszkańców Torunia, by zabrali głos w tej sprawie, rozmawiali z kandydatami na prezydenta i do rady miejskiej, a przede wszystkim poszli zagłosować. Uważam, że Michał Zaleski zrobił dla Torunia wiele dobrego, ale też przy współpracy partii politycznych, bo nie miał innego wyjścia. Dziś musi współpracować z Prawem i Sprawiedliwością, które ma większość w parlamencie. Zabiega o przychylność tej partii, poszczególnych posłów i pozyskiwanie środków dla Torunia.
Jeszcze do niedawna przez okres ośmiu lat zabiegał o przychylność i wsparcie posłów Platformy Obywatelskiej, również u mnie, aby uzyskać dofinansowanie na budowę w Toruniu nowego mostu, hali tenisowo-sportowej, dojazdu do autostrady i wielu innych inwestycji. To jest normalne. Współpracę z panem prezydentem oceniam bardzo dobrze. Uważam, że jest dobrym samorządowcem i managerem miasta. Natomiast w kampanii samorządowej dyskutuje się o przyszłości, a nie przeszłości. W związku z tym tu nie chodzi o to, by kogoś detronizować, lecz uczciwie podyskutować z mieszkańcami Torunia o naszej wspólnej przyszłości.
CT: Toruń wydaje najwięcej spośród polskich miast na inwestycje w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Czy pana cieszy taka polityka?
TL: Inwestycje są bardzo ważne, szczególnie gdy mamy złoty okres wynikający z dużych środków unijnych, które samorządy mogą pozyskiwać właśnie na inwestycje. To też powoduje, że samorządy się zadłużają, bo w każdej inwestycji niezbędny jest wkład własny. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że ten złoty okres pieniędzy unijnych za chwilę się skończy. Te samorządy, które tego nie wykorzystały, czy nie wykorzystują, nigdy więcej mogą nie mieć szans na zrealizowanie inwestycji, na które czekało się dziesięciolecia. Właśnie w tym czasie zbudowaliśmy m.in. nowy most, centrum kultury na Jordankach, centrum sportowe dla Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, a właśnie na Bielanach powstaje jeszcze nowoczesny szpital wojewódzki na miarę XXI wieku. Warto jednak pamiętać, że szpital jest inwestycją samorządu województwa. Należy oddać marszałkowi Piotrowi Całbeckiemu, że to jest jakby jego inicjatywa i radnych sejmiku. Mamy okres, w którym trzeba inwestować i dobrze, że się tak robi. Samorządy się zadłużają, bo nie mają wyjścia, jeżeli chcą coś zrobić. Pytanie, czy są w stanie to zadłużenie później obsłużyć. Należy się z tym liczyć, że może to być trudne wyzwanie, ale trzeba je wkalkulować w dalszy rozwój miasta. Inwestycje są konieczne.
CT: Czyli to rosnące zadłużenie, które jest często argumentem przeciwników Michała Zaleskiego, nie jest powodem do zmartwień?
TL: Ono na pewno nie powinno rosnąć, bo jest już spore, ale nie możemy zarzucać radzie miasta i prezydentowi Zaleskiemu, że przy przeprowadzaniu tak wielu inwestycji musieli się posiłkować kredytami. Tu nie ma innej możliwości. Większość z nas ma jakiś kredyt. Kupuje dom, samochód, albo inwestuje we własną działalność. Kredyt jest czymś naturalnym w tym środowisku. Miasto musi niekiedy sięgnąć po pieniądze zewnętrzne, jeżeli chce realizować inwestycje, bo — jak już mówiłem — w następnej perspektywie unijnej takiej możliwości już nie będzie. To, co dotychczas pobudowaliśmy, w przyszłości nie będzie możliwe, bo tych pieniędzy fizycznie po prostu nie będzie. Dług jest pewnego rodzaju kosztem, który spada na barki obecnych i przyszłych władz miasta. Trzeba to będzie spłacać przez najbliższe lata, ale nie było innego wyjścia.
CT: Jarosław Kaczyński zapowiedział obniżenie pensji posłów, senatorów i samorządowców. Jak przyjął pan tę decyzję?
TL: Nie chodzi o same pensje. Oburzenie Polaków wywołał fakt, że ministrowie rządu Prawa i Sprawiedliwości, mówiąc wprost, „pod stołem” w tajemnicy przyznawali sobie bardzo wysokie nagrody. Przypomnę, że premier Beata Szydło przelała sobie 65 tysięcy złotych. Rekordzistą w nagradzaniu siebie samego jest minister Mariusz Błaszczak, który otrzymał ponad 80 tysięcy złotych. Takich przypadków było bardzo wiele. Dziesiątki osób przyznawało sobie nagrody w tajemnicy przed opinią publiczną. Do tego dochodzą działacze Prawa i Sprawiedliwości zasiadający w gabinetach politycznych ministrów. Okazuje się, że w ostatnich latach rekordzista w ministerstwie infrastruktury otrzymał premię w wysokości 120 tysięcy złotych. Pamiętajmy też o działaczach Prawa i Sprawiedliwości zasiadających w spółkach skarbu państwa, którzy niekoniecznie posiadają odpowiednie kompetencje, a nawet wykształcenie, ale też otrzymują ogromne wynagrodzenia i odprawy.
To wszystko, gdyby nie aktywność posłów opozycji, ich interpelacje i dociekliwość, nie dotarłoby do opinii publicznej. Nie dowiedzielibyśmy się, że obecna władza jest po prostu pazerna na pieniądze z budżetu państwa, które pochodzą przecież z podatków wszystkich Polaków. Wynagrodzenia za dobrą pracę dla urzędników państwowych powinny być jawne, a chęć ukrycia tychże nagród świadczy o tym, że Prawo i Sprawiedliwość nie było szczere i uczciwe wobec Polaków. Stąd nasze oburzenie i dociekliwość, której jeszcze nie zakończyliśmy, bo uważamy, że nie cała wiedza dotycząca pieniędzy wpływających do kieszeni działaczy PiS jest opinii publicznej znana. Nie odpuścimy tej sprawy. Będziemy nadal zabiegać, by dowiedzieć się wszystkiego na ten temat.
CT: W odpowiedzi na protesty niepełnosprawnych premier Mateusz Morawiecki obiecał im wsparcie finansowe poprzez opodatkowanie najlepiej zarabiających Polaków. Czy to słuszne rozwiązanie?
TL: Na początku odniósłbym się w ogóle do problemów osób niepełnosprawnych — zarówno tych, którymi zajmują się rodzice, jak i tych starszych, którymi opiekują się ich dzieci. Doskonale znam mieszkającą w Toruniu panią Iwonę Hartwich, która jest liderem i organizatorem tego protestu w sejmie. Bardzo cenię i szanuję tę osobę. Jest silna osobowościowo, wie, do czego dąży i czego chce. Protestowała także przed laty. Oczywiście to środowisko nie jest do końca zadowolone ze zmian, które zostały przeprowadzone jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej, ale nie można nam też odmówić, że zwiększyliśmy znacząco zasiłek pielęgnacyjny i daliśmy większe pieniądze na opiekę dla osób niepełnosprawnych.
Ten protest jest kolejnym krokiem zabezpieczenia godnego życia osób niepełnosprawnych. Protestujący domagają się godziwych pieniędzy dla osób zmuszonych opiekować się dzieckiem, czy też starszą matką, ojcem, którzy są obłożnie chorzy lub niepełnosprawni. Nie mogą pójść do pracy, muszą zostać w domu. Ktoś musi te osoby opatrzyć, podać leki, zrobić zakupy. W związku z tym często mamy do czynienia z osobami, które są w kwiecie wieku, chciałyby podjąć pracę zarobkową, realizować się życiowo, a muszą zajmować się chorymi bliskimi. Zostaje im niewielka pomoc państwa, a jednocześnie nie są zabezpieczeni na starość. Jeżeli ktoś nie pracuje i nie odprowadza składek do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, na starość nie będzie otrzymywał emerytury. Przyznaję, że jest to duży problem, który jest do dziś nie rozwiązany, a wymaga jakichś rozstrzygnięć. To będzie wiązało się ze sporymi kosztami dla budżetu państwa, ale być może przyszedł ten moment, że jesteśmy na tyle bogaci, aby w jakiś sposób wyjść naprzeciwko tym potrzebom.