Tragiczne wypadki Mariana Rosego i Kazimierza Araszewicza odcisnęły piętno na świadomości pozostałych zawodników Stali Apatora. Bynajmniej nie oznaczało to, że torunianie złożyli broń i tak szybko jak awansowali do I ligi, tak szybko z niej spadną. Zespół Floriana Kapały potrafił po kolei podnosić rękawice rzucone przez ligowych rywali i dzielnie stawiać im czoła. Z różnym skutkiem, nie zawsze dobrym. Pomimo tego, to właśnie toruńska drużyna może się poszczycić tym osiągnięciem, że jako jedyny polski klub nigdy nie spadła z najwyższej klasy rozgrywkowej. Spory w tym udział żużlowców, którzy dziś kontakt z czarnym sportem mają zazwyczaj przed telewizorem
Sezon 1977 – czas dużych przemian
Początek roku 1977 okazał się niespodziewanie dobry dla toruńskiego zespołu. Tor na stadionie przy ulicy Broniewskiego został skrócony, co siłą rzeczy spowodowało zmodernizowanie przynajmniej części obiektu. Przez to stadion Stali Apatora stawał się coraz bardziej okazały. Niestety, jako że tor został skrócony, trzeba było również unieważnić rekord toruńskiego owalu, który należał do roku 1977 do Mariana Rosego. Nowy najlepszy czas wykręcił Jerzy Kniaź i wynosił on 74,6 sekundy. Należy zaznaczyć, że wynik ówczesnego zawodnika Stali nie był najlepszy, gdyż Rose, gdy bił swój rekord na torze, który był wówczas dłuższy o dwadzieścia metrów, osiągnął o ponad dwie sekundy lepszy rezultat.
Rok 1977 był również wyjątkowy z tego względu, że toruński klub przeprowadził małą ekspansję i otworzył swoją filię w niedalekim Grudziądzu. To był przyczynek do reaktywacji czarnego sportu w tym mieście. Przypomnijmy, że żużel w Grudziądzu był obecny od roku 1924, ale po nieudanym sezonie 1949 ówczesny klub, Olimpia-Unia, splajtował. Dopiero wraz z otwarciem toruńskiej filii, żużel w tym mieście został reaktywowany.
Jeśli chodzi o filię toruńską, to zaszły w niej pewne zmiany. Do zespołu dołączyli nowi zawodnicy, a wśród nich Zbigniew Marcinkowski z Zielonej Góry oraz Zygmunt Słowiński z Gdańska. Wzmocnienia nie okazały się jednak zbyt mocne, ponieważ sezon 1977 trudno uznać za udany. W dalszym ciągu torunianie nie potrafili znaleźć swojego miejsca w najwyższej klasie rozgrywkowej i wyzbyć się wspomnień o tragicznie zmarłych kolegach z lat poprzednich. To z kolei skutkowało przegranymi, które następowały jedna po drugiej. Ciężko było doszukiwać się wielu pozytywów w poczynaniach torunian. Przed sezonem bardzo liczono na młodego Wojciecha Żabiałowicza, który parę miesięcy wcześniej zdał żużlową licencję. Niestety, początek sezonu 1977 nie był dobry dla popularnego „Żaby”. Młody torunianin swoja wartość pokazał dopiero w drugiej części rozgrywek, kiedy wraz z Janem Ząbikiem zapewnili toruńskiej drużynie byt w I lidze. Swoją drogą, Ząbik był w tym sezonie najlepszym żużlowcem Stali Apatora.
Toruński żużel wychodzi na prostą
Rok 1978 przyniósł kolejne zmiany w sztabie szkoleniowym Apatora. Po nieudanym początku rozgrywek, z posadą trenera pożegnał się Florian Kapała, a zastąpił go Janusz Kościelak. Pewne modyfikacje poczyniły również w przepisach władze Polskiego Związku Motorowego. W sezonie 1978 tabela biegowa liczyła osiemnaście gonitw, a składy awizowane na mecz zostały poszerzone o trzech dodatkowych zawodników. To dawało szerokie pole manewru trenerom, którzy mogli w najlepsze lawirować składami swoich drużyn. Ponadto szansę na pokazanie się kibicom otrzymali młodzi zawodnicy, którzy okazję do jazdy mieli wówczas niemal tylko i wyłącznie na treningach.
Nieudany początek rozgrywek zmusił żużlowców do wzięcia się w garść i udowodnienia swoim kibicom, że potrafią rywalizować z najlepszymi. Ostatecznie torunianie zmobilizowali się i druga część sezonu była już o niebo lepsza w ich wykonaniu. Wielka w tym zasługa Jana Ząbika i Wojciecha Żabiałowicza, którzy zdawali się wręcz płynąć po torze, bo niewielu było przeciwników, którzy byli w stanie nawiązać z nimi walkę. Ponadto dobrą formę wreszcie zaczęli prezentować Jerzy Kniaź oraz Janusz Plewiński. Swoje punkty dokładali także juniorzy, a to dawało już możliwość walki o utrzymanie, które po meczu z Kolejarzem Opole (wygranym przez torunian 65:42) stało się faktem.
Derby dla Torunia!
1979 był jednym z najlepszych sezonów Stali Apatora od początku istnienia klubu. To właśnie w tym sezonie z Aniołem na piersi jeździli czołowi polscy zawodnicy, a jakby tego było mało, do drużyny dołączył Eugeniusz Miastkowski, który wcześniej jeździł w Grudziądzu. Skład, w którym znajdował się rzeczony zawodnik, a przy nim takie nazwiska jak Ząbik, Żabiałowicz, Plewiński oraz Kniaź nie mógł zawodzić. Faktycznie, nie zawodził. Od początku rozgrywek torunianie byli wymieniani w roli kandydatów do medalu, a wszystko dzięki wygranym pierwszym kolejkom. Zawodnicy Janusza Kościelaka szli konsekwentnie za ciosem, aż w końcu wygrali także najważniejszy mecz w sezonie. W szesnastej kolejce byli podejmowani w Bydgoszczy, przez zespół tamtejszej Polonii. Gospodarze byli mocno zaskoczeni, kiedy okazało się, że ich tor jest handicapem raczej dla przyjezdnych, aniżeli dla nich. Torunianie w efekcie wygrali w derbach Pomorza po raz pierwszy i, jak się miało okazać, nie ostatni. Cały sezon zakończyli jednak bez medalu. Po porażce w ostatniej kolejce w Lesznie, zostali sklasyfikowani na najgorszej, czwartej pozycji w ligowej tabeli. Mimo to, nie było się nad czym użalać, bo to był dla Stali Apatora naprawdę znakomity sezon. Jednym z najlepszych zawodników w lidze był Jan Ząbik, a na stadion przy ulicy Broniewskiego przychodziło średnio 14 tysięcy kibiców na mecz. To frekwencja, o której marzą wszyscy włodarze dzisiejszych klubów żużlowych. Jednak w przeszłości i tak nie była ona rekordowa. Na toruński stadion przychodziło coraz to więcej fanów czarnego sportu. O tym jednak w kolejnych odcinkach naszej żużlowej serii.