Znany z Sali Samobójców czy Miasta 44 Jan Komasa powrócił z nowym i chyba najbardziej ambitnym w swojej karierze filmem. Boże Ciało to nie tylko kandydat do Oscara, to jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat
To nie jest film o kapłaństwie. Nie znajdziemy w nim laurki czy też szkalowania Kościoła katolickiego. To historia jednego człowieka, który na przekór środowiskowym czy też stricte formalnym przeciwnościom staje się kapłanem. Trafia do niewielkiej wioski, gdzie przez kilka dni zastępuje chorego proboszcza. Zupełnie nieoczekiwana i często improwizowana posługa staje się dla niego ukojeniem, odskocznią od życia w poprawczaku i jednocześnie spełnieniem niemożliwego marzenia. Młody ksiądz jest zupełnie niekonwencjonalny, „nie klepie formułek”, zyskuje przychylność parafian, integruje się z lokalną społecznością i nawet zmierza się z największą tragedią, jaka przed rokiem wstrząsnęła wioską.
Tutaj każdy człowiek ma swoje złe i dobre strony. Każdy jest grzesznikiem, ma słabości i popełnia często nieodwracalne błędy. Absolutnie nikt nie jest przerysowany, w tę historię i tragizm bohaterów da się uwierzyć. Realizm sytuacji uwydatnia nie tylko sama historia (częściowo inspirowana prawdziwymi wydarzeniami), ale też genialne, niezwykle naturalne dialogi i w rzeczy samej znakomita gra aktorska. Główna rola jest mistrzowsko odegrana przez Bartosza Bielenie, ale na wyróżnienie zasługuje też cały drugi plan.
Świetna obsada, wciągająca historia i bardzo dobry scenariusz to jednak niejedyne powody, by obejrzeć ten film. Boże Ciało skłania bowiem do refleksji, w prosty i szczery sposób przekazuje zupełnie inne aspekty i wartości, niż możemy się spodziewać. To jeden z filmów, o którym po wyjściu z kina chce się rozmawiać, a przynajmniej rozmyślać. Boże Ciało nie ma zachęcać do kapłaństwa, Boże Ciało ma pokazać, że natura ludzka nie jest nieskazitelna i to nawet u osób wierzących, przez co droga do odkupienia bywa niezwykle wyboista.
Moja ocena 7/10