[RECENZJA] „Jestem Najlepsza. Ja, Tonya” – niezwykła historia znienawidzonej mistrzyni

0
4619
Processed with VSCO with preset

Oscarowe emocje już powoli opadają. Film o niefortunnie przetłumaczonym tytule „Jestem najlepsza. Ja, Tonya” otrzymał jednego Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej – Allison Janney. Obraz ten pokazuje wyboiste życie łyżwiarki figurowej Tonyi Harding – znanej w mediach ze swojego niesportowego zachowania. 

Na sam początek warto przybliżyć historię głównej bohaterki, dla tych którym nie jest znany „incydent” z nią związany. Ta łyżwiarka figurowa jako pierwsza amerykanka wykonała potrójnego axla. Jednak to nie za sprawą sportowych wyczynów zyskała międzynarodową rozpoznawalność. Przyczynił się do tego atak na jej rywalkę Nancy Kerrigan, który zaaranżował jej były mąż i ochroniarz. Skandal zdecydowanie odbił się na życiu i karierze Tonyi.

Na usta ciśnie się popularne stwierdzenie, że najlepsze scenariusze pisze życie. I trudno się z tym nie zgodzić w danym przypadku. Chociaż ciężko uwierzyć, że wszystko to co widzimy na ekranie wydarzyło się naprawdę. Historia zaczyna się scenami z wypowiedziami głównych bohaterów, które stylizowane są na materiały archiwalne. Następnie widzimy małą Tonyę, która zaczyna swoją karierę. Jednak nie zobaczymy tu pełnego ciepła i miłości pielęgnowania talentu młodziutkiej łyżwiarki. Surowa i toksyczna matka, pierwsza miłość, która okazała się damskim bokserem, brak akceptacji wizerunku ze strony jury. Harding żyła w niezwykle okrutnej rzeczywistości.

Tym co zaskoczyło mnie na plus w biografii wyreżyserowanej przez Craiga Gillespie to niezwykłe połączenie surowości niektórych scen z elementami typowo humorystycznymi. Reżyser ukazywał bohaterów w sposób realistyczny, ale dodając momentami subtelne przerysowanie. Osobiście bardzo doceniam tego typu zabiegi. Również wcześniej wspomniane wypowiedzi stylizowane na materiały archiwalne były strzałem w dziesiątkę i tworzyły niezwykły charakter produkcji.

AKTORSKI POPIS KOBIET

Kobiece kreacje aktorskie wychodzą przed szereg i otrzymują ode mnie wysokie noty za styl. Margot Robbie, jako Tonya Harding była zjawiskowa. Potrafiła ukazać niezwykle wulgarny i trudny charakter łyżwiarki i zestawić to z obrazem młodej zagubionej dziewczyny, która została skrzywdzona przez matkę i partnera. Nominacja aktorki nie była przypadkowa i jestem pewna, że gdyby nie Frances McDormand i jej niesamowity występ w „Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri” to otrzymałaby swojego pierwszego w karierze Oscara. Warto śledzić ścieżkę filmową Margot Robbie, ponieważ jestem pewna, że czeka ją niejedna wspaniała rola.

Drugą wartą uwagi postacią jest postać matki Tonyi granej przez Allison Janney, którą podziwiałam już wcześniej za rolę w „Służących”. Teraz daje ona więcej powodów by ją uwielbiać jako aktorkę. Chociaż moim zdaniem nie ma w swojej karierze wielu znanych wystąpień to te dwie kreacje zostaną zapamiętane przez kinomanów. Jako despotyczna matka znęcająca się fizycznie nad córką osiągnęła mistrzostwo w ukazaniu tego jakże trudnego charakteru. Nagroda Akademii zdecydowanie zasłużona.

Warto podkreślić tu rolę ścieżki dźwiękowej. Moje uwielbienie do utworów „Gloria”, zespołu Fleetwood Mac oraz klasyki jaką jest „Dream a Little Dream of Me” sprawiły, że obraz jeszcze bardziej zyskał w moich oczach.

Historia Harding mogłaby wydawać się idealna jako scenariusz do filmu. Jednak zawiera wiele niedomówień i różnych punktów widzenia, które skutecznie mogłyby utrudnić pracę twórcom. Na szczęście nie utrudniły i otrzymaliśmy świetnie wyreżyserowany, zmontowany obraz z bardzo dobrą ścieżką dźwiękową i niezapomnianymi kreacjami aktorskimi. Co ciekawe uważam, że obraz w pewnym stopniu rozgrzesza Tonyę Harding, zrzucając z jej barków część odpowiedzialności za skandal, którego stała się częścią. Filmowi „I, Tonya” należy się solidne 8/10 za poprawne wykonanie potrójnego filmowego axla.

8

Tekst powstał we współpracy z siecią kin Cinema City