Już od dawna planowałam zabrać się za literacki debiut toruńskiego przedstawiciela kryminału, ale nigdy nie było na to dobrego czasu. Aż nadszedł sam. Mogłam spokojnie zasiąść, kiedy nikt i nic mi nie przeszkadzało. Co przyniosły mi spacery po toruńskich ulicach wraz z Robertem Małeckim i jego książką „Najgorsze dopiero nadejdzie”?
Marek Bener jest dziennikarzem toruńskiej „Gazety miejskiej”. Jego przeszłość jest bogata w traumatyczne przeżycia, a i przyszłość zapowiada się niepewnie. Liczne znajomości czasem nie wystarczają, a czasem wręcz mogą kierować na niewłaściwy tor. Marek Bener wie o tym doskonale. Kiedy dowiaduje się o śmierci „kolegi” sprzed lat, na jego drodze pojawia się dawna ukochana, zaczynając komplikować mu życie, które było już wystarczająco pogmatwane. Zaginiona żona, niepewna praca (w zasadzie już jej brak) i nieciekawe relacje rodzinne, nie wróżyły nic dobrego. Niejeden by się załamał, a Marek niczym rasowy dziennikarz ciągnął za sznurki układanki, którą chciał ułożyć.
Debiut, jak najbardziej udany. Nie bez powodu książka „Najgorsze dopiero nadejdzie” została uznana najlepszym debiutem 2016 roku. Dla mnie zabrakło… dalszej części historii. Byłam zła, a nawet wściekła, że Robert Małecki, tak dobrze stworzył fabułę, że połknęłam ją łapczywie w jeden dzień. Było mi zbyt mało, chciałam więcej. A więcej ma dopiero nadejść jesienią.
Warto zauważyć, że opisany w książce Toruń jest taki, jakim i ja go widzę. Ulice, którymi codziennie chodzimy, pobliskie kioski, Manekin, a nawet „Nowości”. Wszystko, co lokalny patriota ceni najbardziej.
Jeśli zaczniecie czytać książkę, jak ja, jadąc MZK, możecie zapomnieć, że trzeba wysiadać. Mi się tak zdarzyło. Chwała, że pętla była dość blisko przystanku do jakiego zmierzałam…