17 marca na ekranach kin pojawiła się aktorska wersja animacji „Pięknej i Bestii”. Jest to jedna z najbardziej znakomitych disneyowskich bajek, która po 26 latach wciąż może się tytułować, jak bardziej rozpoznawalna i lubiana. Czy twórcy sprostali oddaniu świata i klimatu w taki sposób, jaki pamiętamy sprzed ćwierć wieku?
Studio Disneya z roku na rok staje się coraz „większe” i potężniejsze. Od kilku lat poświęca sporo uwagi aktorskim wersjom swoich bajek. Był „Kopciuszek” i „Księga Dżungli”, a teraz nadszedł czas na „Piękną i Bestię”. Można także usłyszeć o planach Disneya, który pracuje nad „Alladynem”, „Mulan” czy „Królem Lwem”.
Historia dobrze znanej każdemu Belli oraz Bestii, opowiedziana przez twórców filmu może miło zaskoczyć. Piękna sceneria, zapierające dech w piersiach widoki i stroje rodem z innej epoki. Niby niewiele, ale pozwala widzowi przenieść się w zupełnie inny wymiar. Opowieść o rodzącej się między głównymi bohaterami miłości, niesie za sobą wiele wzruszeń, które docenią nie tylko mali widzowie. Również dorośli ponownie znajdą w tej historii coś dla siebie, chcąc zostać w świecie bajki jak najdłużej. Dużą zaletą filmu jest muzyka, która nie pozwala nudzić się widzowi. Znane z animowanej wersji bajki piosenki powracają, a nasze usta momentami synchronizują się melodią na ekranie.
Z początku dziwił mnie wybór Watson na główną bohaterkę (dotąd miałam ją w głowie jedynie obraz przemądrzałej kujonki Hermiony Granger z Harrego Pottera), jednak chemia między nią a grającym Bestię Danem Stevensem wydawała się naturalna, co korzystnie przemawiało do widza. Istniało wiele obaw, czy da się przejść obojętnie obok wątku homoseksualnego w filmie, który głównie powinien być serwowany dla dzieci. Ogólny jego wydźwięk opierał się na ledwie 2-3 scenach, mających dodać wątku komediowego w filmie. Rodzice nie powinni mieć powodu, by czuć się zniesmaczeni poruszaną tematyką, bo „Piękna i Bestia” to przede wszystkim piękna opowieść o miłości, przejawiająca zanikające wartości. Historia Belli jest doskonałym wstępem do rozmowy, o tym, że nie kocha i nie lubi się innych za to, jak wyglądają, lecz za to, co mają w sercu.
Jedynym minusem według mnie jest polski dubbing. Jestem pewna, że wersja z napisami skradłaby moje serce jeszcze bardziej i na pewno się na taki wariant zdecyduję. Historie tego typu mogę oglądać bez przerwy. Nie tylko odprężają, ale na dodatek dają nadzieję, że jest jeszcze malutka szansa dla współczesnego świata, aby się opamiętał, a wygląd i pieniądze zeszły na dalszy tor, a prawdziwe uczucia odzyskały pełnię władzy.