[RECENZJA] Ragnarok – dobry moment na puentę

0
4513

Najnowszy Thor to porządna dawka śmiechu, mnóstwo efektów specjalnych, kontaktujący Hulk i Hela pragnąca zawładnąć wszechświatem. W to wszystko wplątana jest planeta Sakaar i postać bezbarwnego Arcymistrza, która w tym filmie potrzebna była jak zającowi dzwonek na polowaniu. Jak wypadł Thor: Ragnarok? 

Początek filmu to walka Thora (Chris Hemsworth) z Surturem. Bóg Piorunów wygrywa ją bez większych draśnięć. Już w pierwszych scenach można było dostrzec, że będzie to inna część od poprzednich. Mianowicie widz dostawał sygnał – nie pij za dużo, bo się zachłyśniesz, nie jedz za dużo, bo się udławisz. Dlaczego? Ponieważ tuż przed walką obracający się w łańcuchach Thor, mówiąc kolokwialnie robi sobie bekę z rywala i prowadzi z nim prześmiewczy dialog. Później następuje wspomniana walka i powrót do Asgardu. Tam główny bohater dowiaduje się, że pod ojca podszywa się jego przybrany brat Loki (Tom Hiddleston). No i wtem zaczynają dziać się rzeczy, dziwne, nie trzymające się „kupy”.

Odyn (Anthony Hopkins) mówi  synom, że światem próbuje zawładnąć Hela (Cate Blanchett) i to oni muszą z nią stoczyć walkę. Jak się później okazuje, Hela szybko opanowuje Asgard, a Thor z Lokim lądują na planecie Sakaar. Tam włada nią Arcymistrz (Jeff Goldblum). Postać ani nie wzbudzająca grozy, ani nie śmieszna, ani nie mająca tak naprawdę poważania wśród poddanych. Szczerze, to nie widziałem jeszcze, tak głupiego pomysłu na władcę. Rola Lokiego, również wzbudza pewien niesmak. Loki raz jest dobrym druhem swojego brata, a przy pierwszej okazji chce mu wbić sztylet w plecy i popsuć kolejny plan. Nie może się zdecydować, czego sam od życia chce i co chwilę zmienia decyzję. Można odnieść wrażenie, że reżyser Taikia Waititi, nie wiedział jak wykorzystać potencjał, jaki niewątpliwie drzemie w bracie Thora… Cała akcja dziejąca się na tej planecie byłaby zupełnie do niczego, gdyby nie Walkiria (Tessa Thompson), Hulk (Mark Ruffalo) oraz Korg (Taika Waititi) – postacie ratujące ten wątek, dodające kolorytu tamtejszym wydarzeniom.

Równolegle Hela zaczyna rządzić Asgardem. Budzi popłoch wśród poddanych i z każdym dniem na planecie rośnie w siłę. Świetnym ruchem ze strony reżysera, było ukazanie historii Heli i Odyna, poznanie widza z dawniejszymi dziejami planety. Siostra Thora demonstruje swoją siłę, chcąc udowodnić światu, kto jest niepokonany. Wszystko zmienia się po powrocie jej brata. Rozpoczyna się bitwa, ze ciekawymi zwrotami akcji. Thor budzi w sobie moce, których do tej pory nie był świadomy. To wszystko sprawia, że sam finisz filmu robił ogromne wrażenie.

Jednak nie można powiedzieć, że jest to najlepsza część. Częstotliwość humoru, mimo że często naprawdę zwalał z nóg, była trochę przedawkowana. Pobyt na planecie Sakaar to taki trochę zapychacz. Za mało można było dostrzec konfrontacji pomiędzy Thorem, a Helą. Nijaki Arcymistrz i zabłąkany Loki nie dopełnili tego, co w tym filmie było dobre. Tak, były rzeczy dobre. Takie jak, postacie Heli, HulkaHeimdalla (Idris Elba) i kilku innych. Efekty specjalne i cała sfera techniczna – kapitalne, bez zarzutu. Nowa fryzura Thora oraz rozwój jego umiejętności były strzałem w dziesiątkę. Jednak czuć było po wyjściu z kina pewien niedosyt. Taika Waititi mógł więcej wycisnąć z tej części. Dlatego jest to dobry moment na powiedzenie dość. Nie psujmy tego, co piękne. Niech Thor zostanie dobrą, szaloną, niezarysowaną trylogią. Nie warto zaprzepaszczać i niszczyć tego filmu, jak kilku innych, świetnych produkcji, których ostatnie części nie były w stanie nawiązać do początków.

7

Tekst powstał we współpracy z Cinema City

LOGO-CINEMA-300x165