Przed miesiącem światowej premiery doczekała się trzecia część serii „Więzień labiryntu”. Nie przedłużając – film zaciekawi nawet największych przeciwników kina sci-fi lub młodzieżowego, ale ma też swoje wady
Do twórczości Wes Balla jest mi bardzo daleko. Jego poprzednie dwa filmy obejrzałem bez większego zachwytu i poniekąd z przypadku. Nawet na seansie najnowszej części „Więźnia labiryntu” – „Lek na śmierć” znalazłem się dość niespodziewanie. Czy opłacało się dać trzecią szansę dotychczas odtrącanej i niezbyt lubianej serii?
Fabułę chyba najlepiej oddają słowa podtytułu. Bohaterowie wyruszają na misję zdobycia serum zwalczającego śmiertelną chorobę, która nieustannie dziesiątkuje ocalałych ludzi. Równolegle toczą starania, a nawet zacięte walki o odzyskanie Minho, który trafia do jedynego utrzymanego w cywilizacyjnym porządku, ale i ściśle odgrodzonego miasta (zob. zdjęcie powyżej). Momentami, a zwłaszcza w pierwszych sekwencjach, to drugi wątek wychodzi na plan pierwszy, co okazało się bardzo dobrym zabiegiem. Już na samym początku filmu otrzymujemy dawkę mocnego kina akcji. Bez zbędnego wprowadzania lądujemy w samym centrum świetnie zorganizowanej próby odbicia Minho z pędzącego, starannie bronionego pociągu.
Twórcy kapitalnie balansują między elementami realistycznymi a tymi wygenerowanymi z pomocą komputera. Efekty specjalne wcale nie odkrywają tu najważniejszej roli, lecz są jedynie dobrym uzupełnieniem, które nie powinno zrazić nawet największych malkontentów fantastyki, do których bez dwóch zdań sam należę. Sami aktorzy musieli się nieźle natrudzić w scenach akcji, co zdrowiem przypłacił sam Dylan O’Brien. Notabene kontuzja głównego aktora opóźniła premierę filmu o rok. To chyba najlepiej oddaje, z jakim poświęceniem, zaangażowaniem i nutą rzeczywistości przykładano się do scen akcji.
Niestety im dłużej oglądamy film, tym więcej pojawia się zarzutów. Produkcja, choć frapuje, a pod względem scen akcji momentami dorównuje największym majstersztykom, ma również kilka znaczących wad. Przede wszystkim za długo trwa ciąg kulminacyjnych scen, co wynika w dużej mierze z niepotrzebnego moim zdaniem zagłębiania się w wątek odnowienia relacji między Thomasem a Teresą. Sama koncepcja na film – wydaje mi się – ma bardzo duży potencjał. Lepiej jednak należało ukazać, czym jest dobro i zło ludzkie, zacierające się granice, przemiany i lęk o własną egzystencję w sytuacjach otaczającego nas zagrożenia przybierającego nawet miano apokalipsy. Ponadto zbyt często historią kieruje przypadek/zbieg okoliczności. Twórcy niepotrzebnie także trzymają się schematów filmów młodzieżowych.
Podsumowując, film jest za bardzo schematyczny, trwa zdecydowanie za długo i zbyt banalnie przedstawia problematykę, która miała potencjał na znacznie ciekawszą, przywołującą ludzkie wartości historię. To jednak najlepsza część trylogii „Więzień labiryntu”, przy której bez wątpienia nie będziecie się nudzić. Absolutną perełką filmu jest charyzmatyczny Dylan O’Brien, przed którym wielka kariera. Oko cieszą dobrze przedstawione sceny akcji, a zwolnić nieco pozwalają tym razem bardzo dobrze budowane relacje między bohaterami.