Zrywa się wiatr. Spróbujmy żyć!

0
4381

Hayao Miyazaki, japońska legenda animacji, znany był do tej pory głównie z tworzenia fantastycznych baśni wypełnionych magią i niezliczonymi dziwami.  Zrywa się Wiatr łamie tą konwencję. Nie znajdziemy tu duchów, demonów, potworów czy smoków, jak choćby w „Spirited Away”, za które Miyazaki otrzymał Oscara w 2003 roku.

Nie oznacza to jednak, że w filmie zabrakło tego specyficznego, ezoterycznego geniuszu zachwycającego  fanów Studia Ghibli na całym świecie. Najnowszą, oraz ostatnią jak zapowiada autor, animacje Miyazakiego mogliśmy zobaczyć 28 Października w Niebieskim Kocyku.

Skoro napomknąłem już o powiązaniach „Zrywa się Wiatr” z poprzednimi dziełami twórcy, to warto wskazać, że temat lotnictwa nie jest Miyazakiemu obcy.  Zetknął się z nim bowiem już choćby w „Nausice z Doliny Wiatru” czy „Podniebnej Poczcie Kiki”. Tym razem zdecydował się jednak na pójście o  krok dalej. Filmem uczcił dorobek japońskiej awiacji. „Zrywa się Wiatr” opowiada zmodyfikowaną historię życia Jiro Horikoshiego, niezwykle uzdolnionego inżyniera z Kraju Kwitnącej Wiśni. Horikoshi zasłynął jako twórca pięknych, lecz zabójczych samolotów Mitsubishi Zero, używanych przez Japończyków podczas II wojny światowej.  Film opisuje jego życie, rozwój  kariery i miłość, która przetrwała szereg ciężkich prób. To historia chłopca który marzył o lataniu i choć nie mógł zostać pilotem, to spełniał swoje marzenia. – Samoloty są wielkim snem. Inżynierowie zamieniają ten sen w rzeczywistość! – powiedział  Giovanni  Caproni, włoski konstruktor samolotów, który odwiedzał Jiro podczas snów. No i właśnie o wielkich snach jest ten film.

Choć w obrazie nie znajdziemy elementów fantastycznych, to dzięki kreatywnej budowie scenariusza Miyazaki nie musiał się twórczo ograniczać. Jako pryzmat wykorzystał imaginację bohatera, w której samoloty przyjmują niesamowite rozmiary i kształty. W której nie buduje się bombowców, a wspaniałe statki pasażerskie. Bohater spotyka tam Caproniego, przygotowującego się do zaprezentowania swojego ostatniego Wielkiego Dzieła. Caproni  kończy swą przygodę z lotnictwem.  Jest to interesujący wątek, biorąc pod uwagę słowa Miyazakiego o zakończeniu kariery rysownika. „Zrywa się Wiatr” ma być w końcu jego „Ostatnim Wielkim Dziełem”. Sprawia to, że wątek ten nabiera szczególnego, sentymentalnego znaczenia.

 W  tworzeniu odpowiedniego klimatu pomaga oczywiście genialna kreska autora. Niemal każda scena narysowana jest cudownie. Żaden kadr nie jest statyczny. W ruchu jest coś niezwykle płynnego i eleganckiego (chyba, że niezdarność nakreślona jest celowo). Zachwyca bogactwo barw i natężenie obiektów, które szczególnie doceniłem oglądając film na dużym ekranie. Obserwując przemijający w filmie czas zobaczyć możemy nie tylko jak wpływa on na bohaterów, ale jak zmienia otaczający ich świat. Miło patrzeć choćby na ewolucje ludności Tokio. Niesamowity styl w połączeniu z bardzo przyjemną ścieżką dźwiękową tworzy środowisko w którym fan Studia Ghibli poczuje się ryba w wodzie.

Nie jest to jednak film idealny. Kwestią mocno dyskusyjną jest bowiem jakość fabuły. Mam co do tej trochę mieszane uczucia. Bo gdyby patrzeć z dalszej perspektywy, to nie jest to historia szczególnie odkrywcza i interesująca. Oto dość typowy dramat, opowieść jakich wiele. Wyciskacz łez z godnymi pochwalenia motywami humorystycznymi w tle. Gdy jednak przyjrzeć się tej produkcji z bliska, to nie sposób nie chwalić settingu (miejsca i czasu) czy mniejszych wątków które otaczają ten główny.

W środkowej części  filmu akcja i główna fabuła zwalnia, dając miejsce na rozwój kilku mniejszych historii. Interesujący jest wątek niemiecki, czy historia ekscentrycznego Castropa. Ewolucja uczuć Jiro i Naoko Satomi mimo wszystko porusza, a wątek powstania Mitsubishi Zero jest dość interesujący. Jednak moim zdaniem to te mniejsze elementy fabuły scalają ją ze sobą. Odciągają one nieco uwagę widza, dekoncentrują go i niejednokrotnie rozbawiają. Robią to tak dobrze, że widz niemal zapomina o czarnych, ciężkich chmurach, nieuchronnie wypełniających świat wokół głównego bohatera. Jiro nie przestaje żyć według maksymy Le vent se lève!… Il faut tenter de vivre!Choć zrywa się wiatr!… Spróbujmy żyć!

Ostatecznie film oceniam bardzo dobrze. Nie wiem, czy to największe dzieło w karierze Miyazakiego, ale z całą pewnością animacja warta dwugodzinnego seansu. Choć film miał momenty lepsze i gorsze, to ani przez moment nie poczułem się nim znudzony, czy zmęczony. Zachwycił wizualnie, zaciekawił settingiem i oczarował (bez użycia magii). Pozycja obowiązkowa dla fanów Studia Ghibli, ale z doświadczenia wiem, że potrafi zachwycić również „laików”. Jeśli w ten sposób Miyazaki żegna się z fanami, to trzeba przyznać, że jest to pożegnanie godne tak wielkiego twórcy.