Kobieca natura i chęć wyglądania jak milion dolarów wygrały z planowanym wyjściem z domu przed 20. No cóż, nic się nie stało i tak pewnie koncert zacznie się o 21 – pomyślałam. W kwietniu na donGURALesko czekaliśmy jakąś godzinę, więc teraz raczej też tak będzie… Taa, optymistka… Porażona zimnem po wyjściu z domu – w myślach, a później nawet i na głos przeklinałam swój genialny pomysł spódniczki mini. Kobieta…
W autobusie stwierdziłam, że do NRD pójdę jakimś skrótem, inaczej niż zwykle. Jednak niska temperatura na tyle zmroziła mi umysł i moją (ZAWSZE) doskonałą orientację w terenie, że pogubiłam się w uliczkach starówki. Uwierzcie –szybciej byłoby, gdybym poszła normalną trasą… Przemarznięta dotarłam ok. 20:45 na Browarną 6. Lubię ten klub za wyjątkowy klimat i dobre koncerty. Ludzi było już sporo, większość przy barze, choć najwierniejsi fani niecierpliwie czekali już pod sceną, zapełniając połowę sali. Stanęłam przy ścianie, niedaleko wyjścia. Denerwowała mnie ta dziwna muzyka. Z tego, co słyszałam – nie tylko mnie. Jakaś dziewczyna z tyłu powiedziała, że wolałaby posłuchać starych kawałków Kaliego, by wczuć się w koncert. Przyznałam jej rację, bo pomyślałam o tym samym.
Chwilę później poczułam ten charakterystyczny zapach… No tak, Ganja Mafia i te sprawy. Piątek wieczór, pełen luz, przed nami dobry koncert… A właśnie, gdzie ten Kali? Godzina 22, sala prawie pełna, a rapera brak. Kali, Kali! Mafia Ganja, Ganja Mafia – nie pomogło nawet takie przywoływanie go przez publiczność. O 22:30 byłam już niesamowicie znudzona i wkurzona. Ale nagle do moich uszu dotarł znajomy, dobry bit… „Rachunek sumienia” Ostrego. No w końcu zaczęli puszczać dobrą muzykę! Później w głośnikach rozbrzmiewał też poprzedni gość NRD – Paluch, i jego „Lepszego życia Diler”. Robiło się coraz ciaśniej – na tyle, że każdy zaglądał sobie wzajemnie w telefony. I wiecie co widziałam? Chłopak przede mną pokazywał koledze zdjęcie tablicy rejestracyjnej czarnego BMW czy Audi z napisem „Ganja Mafia”. – O, chociaż już przyjechał! – pomyślałam.
Godzina 23:00, sala wypełniona dosłownie po brzegi. Ludźmi i dymem. No nie było wyboru, trzeba było oddychać tym, co było. A co było, domyślcie się sami. Kali wszedł na scenę – nareszcie! Długo nam chłopie kazałeś na siebie czekać… Ale warto było!
„Jest tak dobrze, że spadają mi spodnie”
Wszystko płynie, wszystko płynie… Kawałek „Panta Rhei” poszedł na pierwszy ogień i niesamowicie rozgrzał oraz wprowadził publikę w koncert. Numery z najnowszej płyty „Sentymentalnie” były oczywiście przeplatane starymi utworami z poprzednich płyt. Następnie więc usłyszeliśmy, że Kaliemu nic więcej nie potrzeba, oprócz błękitnego nieba… I nam też nie, bo śpiewaliśmy to razem z nim. Przyszedł czas na kawałek z płyty „Gdy zgaśnie słońce” – „Tutaj gdzie żyjemy”. W międzyczasie Kali powiedział: – Jest tak dobrze, że spadają mi spodnie!
„Uratujmy świat…”
Kolejna była „Pełna szkatułka” i to, na co czekałam… – Fatalnie się teraz dzieje, świat zmierza w bardzo złym kierunku. Chcecie tak jak ja uratować ten świat i być H.E.R.O? – po tej zapowiedzi Kaliego już wiedziałam, że za chwilę usłyszę swój ulubiony utwór z płyty „Sentymentalnie” pt. „H.E.R.O.” . Melodyjny refren, melancholijny tekst i smutny, a zarazem dający nadzieję teledysk. Poezja. To główny singiel i klip promujący płytę. Osobiście oceniam ją na piątkę z plusem. Rozbrzmiewa u mnie nawet podczas pisania tej relacji. Jestem zakochana!
Kolejności reszty utworów już nie pamiętam, wiadomo. Koncert na szczęście był świetny i nie żałuję tych 3 godzin czekania. Żałuję jedynie tego, że straciłam dobre miejsce, gdy podczas koncertu musiałam wyjść do łazienki. Nie było już szans na przedostanie się bliżej. Ba, nie było szans na wejście do sali! NRD pękało w szwach. Było duszno i ciasno. Chmury i fantazyjne kółeczka z dymu unosiły się nad nami. Właściwie był to jeden wielki obłok. Ledwo co przez to Kaliego na scenie widziałam!
NRD opuściłam zadowolona, ale przerażona zimnem, jakie czeka na mnie za drzwiami. Zamyślona, z rękoma schowanymi z zimna w kieszeni, pokonując ulice starówki nuciłam utwór „H.E.R.O” o ratowaniu świata. Też bym chciała to zrobić. I tak, zrobiło się bardzo „sentymentalnie”…