[WYWIAD] Nowy dyrektor Dworu Artusa. Jakie to będzie miejsce pod jego rządami?

0
2399
Dwór Artusa ma nowego dyrektora. Ma funkcjonować przede wszystkim w oparciu o cztery filary (fot. archiwum)

Łukasz Wudarski został w 2018 roku nowym dyrektorem znanego i powszechnie poważanego Centrum Kultury Dworu Artusa. Jaka będzie placówka pod jego rządami, którego z artystów nie zaprosiłby do siebie na koncert i co oznacza otwarcie się na platformę edukacyjną – m.in. o tym opowiedział nam w specjalnym wywiadzie

ChilliTorun.pl: Przede wszystkim gratulacje w imieniu redakcji ChilliTorun.pl. Jak się teraz czujesz? To jednak spory awans

Łukasz Wudarski: Serdecznie dziękuję. Zawsze w karierze jest to awans, gdy od zarządzania tylko jednym projektem, przeskakuje się do zarządzania wieloma sprawami. Jak się czuję? Na pewno jestem szczęśliwy, że się udało, ale przede wszystkim czuję brzemię odpowiedzialności. Nie lubię przesadnie się ekscytować, gdyż przede wszystkim to ogromna odpowiedzialność i kupa rzeczy do zrealizowania. Chciałbym jednak wszystko co zaplanowałem osiągnąć, a przeszkody z pewnością się pojawią….

… ale takie, z którymi sobie poradzisz?

Mocno w to wierzę. Za każdym razem będę podkreślał, że nie jestem z tym sam. Dwór Artusa to przede wszystkim drużyna. To jest trochę jak w sporcie – możesz mieć do dyspozycji super indywidualistów, ale jak nie tworzą drużyny, nic się nie osiągnie. Wiele razy było to widoczne w piłce nożnej lub koszykówce. U nas opiera się to na długoletniej współpracy. Ludzie mnie znają i ufają mi. Wiedzą jaki mam charakter, co cenię, a czego nie lubię. Ja z kolei będę się starał robić wszystko aby za swój trud byli doceniani, tym bardziej że doskonale rozumieją istotę pracy w instytucji kultury.

Którą jest?

Fakt, że jest to pewnego rodzaju misja. Jeżeli ktoś wybiera pracę w kulturze, to musi wiedzieć, że wiąże się to z pewnymi poświęceniami. Nie można bowiem o niej myśleć w kategoriach „dorobię się tutaj złotych gór”, gdyż patrzenie w pierwszej kolejności na apanaże sprawi, iż taki człowiek szybko polegnie. Ale plusem takiej pracy jest fakt, że my naprawdę robimy ciekawe rzeczy. I jak ktoś to potrafi docenić to z pewnością da mu to szczęście.

Mówisz o zespole, jak o ludziach, których bardzo dobrze znasz. Zatem kadra po Twoim awansie się znacząco nie zmieni?

Nie chciałbym wprowadzać wielu zmian. Powtarzam to już któryś raz. To by było mocno nie fair, gdybym jako dyrektor od lipca zaczął robić jakieś czystki. Abstrahując już od tego, że z czysto formalnego punktu widzenia jest to trudne – to też sam bym sobie strzelał samobójczego gola. Taki ruch oznaczałby, że to co do tej pory robiłem, moje zarządzanie działem artystycznym Dworu Artusa było nieważne, złe i niedobre.

Mimo wszystko jakieś zmiany na pewno masz w głowie.

Dwór Artusa to pewnego rodzaju maszyna, która pędzi po torach toruńskiej kultury. Jest rozpędzona, jedzie sprawnie, ale problem polega na tym, że jak każda maszyna – czasami potrzebuje, żeby dorzucić do niej paliwa i węgla. Czym będzie takie paliwo dla naszej instytucji? Przede wszystkim inspiracją. Ludzie, w tym ja, są już zmęczeni tym, że nie widzą na horyzoncie jakiegoś celu, do którego trzeba dążyć. Chodzi o to, aby inspirować inne osoby, ale również siebie samego. Wspólnie z poprzednim dyrektorem, Markiem Pijanowskim od dawna otwieraliśmy Dwór Artusa na nowego klienta i na pewno dalej to będę robił.

Jak chcesz to osiągnąć?

To, że w ciągu ostatnich ośmiu lat miały u nas miejsce koncerty np. Taco Hemingwaya, O.S.T.R. -a, Korteza, Meli Koteluk czy innych wspaniałych artystów, odbywały się wspólne zabawy z dziećmi w trakcie nocy z Harrym Potterem i innych, nietypowych przedsięwzięciach, które wcześniej były wbrew pewnej tradycji, pokazują moje postrzeganie kultury. Staram się patrzeć na ten obszar bardzo szeroko. Dzisiaj kulturą może być naprawdę wszystko. Ale jak sobie spojrzysz, to w Dworze Artusa pewnej rzeczy jednak brakowało. Mam tu na myśli stałą działalność edukacyjną.

Z czego to mogło wynikać i czemu teraz ma być inaczej?

Przede wszystkim z braku miejsca na prowadzenie takiej działalności, jak również odpowiednich ludzi, którzy mogliby się tym zająć. My jesteśmy przede wszystkim animatorami kultury, specjalistami od organizacji, a nie edukatorami. Trudno nam było pogodzić kreowanie warsztatów z wieloma innymi obowiązkami, np. obsługą Facebooka. Bo choć cały zespół jest bardzo wszechstronny, to jednak jeśli chcemy na poważnie prowadzić stałą działalność edukacyjną to musimy się temu bardziej poświęcić.

Czyli jak rozumiem, to jest jeden z Twoich filarów?

Tak. W aplikacji, którą przedstawiłem było ich dwanaście, jak apostołów. Lubię liczby i przeróżną symbolikę. Dla mnie miało to znaczenie, może dla oceniających również (śmiech). Kluczowymi jednak okazały się cztery z nich. Po pierwsze wspomniana edukacja. Po drugie – współpraca. Bez takowej z toruńskimi organizacjami, instytucjami, ale także z tymi spoza naszego miasta, ogólnokrajowymi, zagranicznymi – nie wyobrażam sobie płynnej działalności Dworu Artusa. Jesteśmy za mali, w za małym mieście, ze zbyt małym budżetem, ze zbyt małym doświadczeniem, żeby móc sobie pozwolić marginalizowanie roli współpracy. Chciałbym, aby podmioty współdziałające z nami miały sytuację „win-win”. Z tym związany jest trzeci filar – kwestia lokalności.

Zapewne chodzi tu też o promocję Torunia?

Jesteśmy w konkretnym miejscu, w Toruniu. Naszym celem oprócz dawania rozrywki mieszkańcom, jest animowanie życia kulturalnego grodu Kopernika. Chcemy być swoistą pomocą dla kreatywnego sektora mieszkańców Torunia. W naszym mieście znajdziemy mnóstwo takich osób, które często odbijają się od muru, czasami urzędniczego. W końcu inaczej rozmawia się z urzędnikiem, a inaczej z animatorem kultury. Nie ma się co zżymać na to, że urzędnik nie potrafi się dogadać z artystą, gdyż nadają na innych falach. My możemy wypracować swego rodzaju pomost pomiędzy tymi dwoma podmiotami, a to sprawi że obie strony będą mogły się skutecznie porozumieć. Chciałbym, żeby w Dworze Artusa takie usługi były sformalizowane. Stąd pomysł na stworzenie Toruńskiego Inkubatora Kultury.

Powiedz coś więcej o tym projekcie.

Jest to miejsce, do którego artysta toruński może przyjść i wspólnie zastanowimy się, jak zrealizować jego wymarzony projekt. Nie damy mu pieniędzy z naszego budżetu, bo po prostu ich nie mamy, ale możemy pomóc w zdobyciu środków – z miasta, ministerstwa itd. Swego rodzaju pośrednictwo. Jeżeli będzie to pomysł na tyle ciekawy, żeby Dwór Artusa mógł w niego wejść, to na pewno w to wejdziemy. Artysta często nie zrozumie pewnych przepisów, kwestii formalnych, gubi się w nich. My z kolei potrafimy się w tym poruszać. Taka usługa byłaby nieodpłatna, z tymże gotowe wydarzenie musiałoby się odbywać w Dworze Artusa. Uważam, że jest to uczciwe. My dostajemy fajną imprezę, a artysta spełnienia swoje marzenie. To teraz czwarty filar….

Jak widać – rozkręcamy się!

Wspominałem już w tej rozmowie, że kulturą może być wszystko. Zatem – otwartość. Nie widzę sprzeczności pomiędzy kulturą mody, festiwalem tanga, czy festiwalem teatrów improwizowanych. Spokojnie damy radę także zorganizować mistrzostwa Torunia w grach video…

A koncert metalowy, co byś na to powiedział?

W samej przestrzeni Dworu Artusa – nie, ale nie dlatego, że mam coś przeciwko, tylko to po prostu nie zabrzmi. Mogliby u nas zagrać Nergal z Johnem Porterem, ale kwestia akustyki tu będzie decydująca. Robiliśmy kiedyś eksperyment z w pełni elektrycznym koncertem Voo Voo i to nie wyszło. Nasza sala nie jest do tego przystosowana. Natomiast w plenerze? Czemu nie.

Pamiętam, że np. miałeś przyjemność zapowiadać całkiem niedawno zespół HEY….

Chociażby. HEY wystąpił podczas „Koncertów pod Gwiazdami” i wyszło świetnie. Wiadomo, że są jakieś granice. Mam tu na myśli kwestię dobrego smaku oraz po prostu, szacunku dla naszej publiczności. Są zespoły, które epatują swego rodzaju wulgarnością. Nasz piękny sufit z Sali Wielkiej wyznacza jednak konkretne standardy.

A konkretne przykłady? Kogo byś np. nigdy nie zaprosił do siebie?

Niektórzy artyści hip-hopowi i to co propagują, to dla mnie rzecz w Artusie nie do przyjęcia. Podobnie będzie z zespołami, związanymi z grupami promującymi nienawiść i faszystowską ideologię, uwikłaną w konkretną politykę. Podkreślam to – chciałbym, aby Dwór Artusa był apolityczny.

Miałem o to pytać. Czy to jest w dzisiejszych czasach możliwe? Przewijało się to pytanie w moich kilku wywiadach i odpowiedzi były przeróżne.

Wszystko jest możliwe. Pewnie, że jesteśmy ludźmi i każdy ma jakieś poglądy. Natomiast jeśli zaproszony artysta będzie je wygłaszał ze sceny, to zrobi się niefajnie. Jeśli my, w Dworze Artusa organizowalibyśmy koncert tylko po to, żeby dany zespół czy muzyk wypromował konkretną osobę za pieniądze podatników, to nie mogę się na to zgodzić. Co innego, jeśli na Festiwalu Książki będziemy gościć dajmy na to Pana X, który jest pistoletem jednego ugrupowania i Pana Y z drugiego. Obaj stoją po przeciwnych stronach barykady. Tworząc taki festiwal, ja będę chciał Panów zaprosić po to, aby się zaprezentowali jako literaci. Myślę tu np. o Panu Ziemkiewiczu, który ma swoich zwolenników i przeciwników. Z drugiej strony chciałbym, żeby na takim samym festiwalu mógł po drugiej stronie pojawić się Pan Robert Biedroń. Wtedy jest to uczciwe. W końcu Dwór Artusa to miejsce dialogu.

Wchodzisz niejako w buty swojego mentora, Pana Pijanowskiego. Czy to ma znaczenie, że przejąłeś rolę dyrektora właśnie po nim?

Nie ma. Współpracowaliśmy przez 8 lat i był to bardzo owocny okres. Wiele osób mnie pyta „W takim razie, dlaczego taka zmiana?”. Wystartowałem z bardzo egoistycznego powodu. Marek był bardzo dobrym dyrektorem, który dawał ogromną swobodę pracownikom w kreowaniu działań artystycznych, ale po prostu w pewnym momencie jest tak, że jak wykonujesz zbyt długo jedną pracę to należy dokonać zmiany. Mogłem szukać pracy gdzie indziej i przyznaję, że miałem takie myśli, iż to co robię przestaje dawać mi inspirację. Nie ma nic gorszego w kulturze, niż chodzenie do pracy tylko po to, by odsiedzieć swoje i iść do domu. JA zawsze patrzyłem na to co robię w kategorii misji. Ale moja praca coraz częściej też zaczynała mnie nużyć. Wiedziałem więc że chcę coś zmienić.

Wtedy pojawiła się szansa, związana z konkursem?

Rozglądałem się już za pracą gdzie indziej, a tu pojawił się konkurs. Nie ukrywam, że ja o Dworze Artusa po prostu dużo wiedziałem. Wystartowałem, a jednocześnie starałem się być fair wobec Marka, więc powiedziałem mu o tym. Od razu podkreśliłem także, że jeśli on wygra, to ja odejdę. Oczywiście, jeśli chciałby żebym to nadal ja mu pomagał, to wówczas nie ma problemu, ale jeżeli wolałby zatrudnić kogoś nowego, to również zaakceptowałbym taki scenariusz. Myślę, że rozstaliśmy się w dżentelmeńskich układach….

Czyli nie było żadnej niezdrowej rywalizacji między wami?

Zdecydowanie nie. Dałem Markowi do zrozumienia, że nie zamierzam wykorzystywać jego pomysłów. Znaliśmy się już długo i co za tym idzie – wiedzieliśmy mniej więcej w jakim kierunku nasze aplikacje mogłyby pójść. Nie zapoznałem się z jego aplikacją ani on z moją. Czy wchodzę w buty mentora? Na pewno będzie to podobne zarządzanie, ale z drugiej strony – działka edukacyjna dopiero powstanie, a leży mi ona bardzo na sercu.

Zakładam, że tutaj też połączy się ona z współpracą.

Do tej pory takiej stałej współpracy ze szkołami, czy placówkami edukacyjnymi po prostu nie było. Liczę że teraz będzie. Właśnie tworzymy „Piwnice Kultury”, na które dostaliśmy pieniądze z Unii Europejskiej. Myślę, że we wrześniu uda się je uroczyście otworzyć. To ma być przestrzeń, w której będziemy mogli realizować wydarzenia kulturalne i edukacyjne. Teraz problem jest taki, że mimo wielu dostępnych sal, nie jesteśmy w stanie zorganizować równolegle imprezy dla dorosłych oraz czegoś dla dzieci. „Piwnice kultury” dadzą nam taką szanse, a zatrudniona nowa osoba ds. edukacji będzie się tym opiekowała. Mam nadzieję, że dzięki tym wszystkim zmianom uda nam się pogodzić konferencje, z których mamy konkretne pieniądze, z wydarzeniami typowo misyjnymi.

Teraz pytanie, które musiało się pojawić. Jakie zespoły będziecie w niedalekiej przyszłości gościć w Dworze Artusa?

Mogę powiedzieć, że w swoim życiu rozmawiałem już z wieloma znakomitymi zespołami i byliśmy o krok od podpisania umowy, a jednak nie wyszło. To powoduje, że w trakcie negocjacji nie chcę niczego zdradzać. Przykładowo – z Katie Meluą negocjacje trwały 1,5 roku. To nie jest tak, że mamy pieniądze, chcemy, a reszta sama przyjdzie. Tutaj ryzykowaliśmy. Mieliśmy nadzieję, iż koncert się sprzeda, jak się okazało – słusznie. Problem z bookingiem międzynarodowym jest taki, że umowy są często bardzo niekorzystne dla organizatora. Trzeba więc wykazać się zdolnościami negocjatorskimi, tak aby przekonać zagraniczny management, że koncert u nas im się opłaci. Bo co z tego jak Ci powiem, że negocjowałem z Buena Vista Social Club, Beirutem i z Dolores O’Riordan gdy żyła – mieliśmy już nawet wstępny termin ustalony z The Cranberries, jak ostatecznie te koncerty nie wyszły. Dlatego nie lubię podawać takich planów, bo póki nie podpiszemy umowy, wszystko jest patykiem po wodzie pisane.

Jaki jest klucz, którym się kierujecie przy wyborze zespołów?

Chcemy, żeby nie był on rozpoznawalny tylko przez jedną grupę społeczną. Jak zapraszamy kogoś za kilkadziesiąt tysięcy euro, to musimy mieć pewność, że to się sprzeda.

 

Rozmawiał Konrad Marzec