„Ludzie trzymają nas na fali” – wywiad z Jerzym Skrzypczykiem

0
3808

Lider formacji Czerwone Gitary. Jeden z założycieli zespołu. Perkusista, wokalista i kompozytor. Autor muzyki do takich hitów jak m.in. „Najpiękniejsze są polskie dziewczyny” i „Gdy ktoś kogoś pokocha”. Żywa legenda polskiej muzyki. Jerzy Skrzypczyk opowiada m.in. o nowej płycie, obchodach 50-lecia istnienia Czerwonych Gitar, relacjach z byłymi członkami zespołu oraz stosunku do czerpania sampli z nagrań zespołu przez innych artystów.

ChilliToruń: W tym roku obchodzicie 50-lecie działalności. Skąd w was tyle energii? Po tylu latach na scenie dalej czerpiecie radość z grania?

Jerzy Skrzypczyk: To ludzie trzymają nas na fali. To, co dzieje się na widowni dodaje nam skrzydeł i to jest cała tajemnica energii, którą zespół daje z siebie na scenie. Czerwone Gitary jest to w tej chwili zespół wielopokoleniowy i odpowiedzieć na to pytanie powinni odpowiedzieć przede wszystkim ci muzycy, którzy byli w pierwszym składzie zespołu – mówię o Jurku Kosseli i o mojej osobie. Reszta to są ludzie młodzi albo bardzo młodzi i oni mają na pewno dużo energii.

CT: Wspomniał Pan o młodszych muzykach, którzy dołączyli do składu Czerwonych Gitar. Granie z takimi legendami jak Wy na pewno wymaga wzbicia się na wyżyny umiejętności. Jak się teraz dogadujecie na polu muzycznym?

JS: Jeżeli chodzi o różnice wieku w muzyce, to nie jest to bardzo istotne. Każdy z nas ma swój muzyczny punkt widzenia i należy dojść do konsensu. Wybrać co jest najlepsze i sfinalizować to. Uważam, że w tym momencie nie ma z tym żadnego problemu. Czerwone Gitary to grupa dobrych i dobrze rozumiejących się muzyków, a poza tym proszę jeszcze wziąć pod uwagę, że są ludzie, którzy w zespole występują np. 18, 15, 12 lat… To jest już długi staż, dlatego nie ma z tym najmniejszego problemu.

CT: Ostatnio wyszła płyta jubileuszowa „Czerwone Gitary jeszcze raz”. Co może Pan o niej powiedzieć?

JS: Wzorowaliśmy się troszeczkę na pierwszych trzech płytach zespołu. Pierwsze trzy płyty były tworzone przez wszystkich muzyków, którzy występowali wtedy w składzie Czerwonych Gitar, przez to te płyty były bardziej barwne, ponieważ każdy ma inne spojrzenie na muzykę. Nie ma takiej monotonii w kompozycjach. To jest pierwszy element, który łączy nas z tymi płytami. Ponadto na album składa się 15 utworów w tym dwa „rodzynki”, czyli piosenka Jurka Kosseli z 65’ roku i piosenka Krzysztofa Klenczona. Są to takie kompozycje, które aż dziwne, że nie ujrzały do tej pory światła dziennego. Dopiero niedawno odnaleźliśmy je i zaaranżowaliśmy i to jest również powrót do przeszłości. I wreszcie, tak jak kiedyś, siłą obecnego składu jest to, wszyscy muzycy śpiewają swoje piosenki i uczestniczą w tzw. chórkach. Ponadto w Gitarach grają dobrzy instrumentaliści. Dlatego serdecznie zapraszamy wszystkich do zapoznania się z tą płytą. Warto.

CT: Jest jakiś plan na nowe nagrania?

JS: Na pewno tak. Nie wiem kiedy nagramy kolejną płytę w języku polskim, natomiast do wydania naszej niemieckojęzycznej płyty szykują się nasi sąsiedzi zza Odry. 3 lata temu nagraliśmy płytę dla Niemców, gdzie musieliśmy „wyszprechać” wszystkie teksty. Ludzie rozumieją te teksty, wiec twierdzę, że bardzo przyzwoicie nam to wyszło. Konsekwencją tego jest właśnie propozycja największej wytwórni płytowej Sony Deutschland, a nowe nagrania w Polsce na pewno też będą się ukazywały.

CT: Skąd taka popularność u naszych zachodnich sąsiadów?

JS: Sięgnąłbym tutaj do lat 60. i 70. Niemcy postanowili wtedy stworzyć tzw. obóz muzyczny, który byłby antidotum na to, co się dzieje w zachodnich Niemczech. Tam dostęp do artystów wielkich, światowych nie był żadnym problemem. Należało więc stworzyć grupę artystów z bloku wschodniego, która poprzez wielokrotność ich pokazywania w telewizji NRD-owskiej odciągnęłaby trochę widzów DRD od zachodniej telewizji. To im się udało. Stworzyli oni taką paczkę z Czechosłowacji, z Węgier oraz my i Maryla Rodowicz, jeżeli chodzi o Polskę. Włożyli bardzo dużo energii i pieniędzy, żeby nas na tym rynku wypromować. Dało to doskonałe efekty, plus oczywiście dobre piosenki, bo jeżeli nie ma co grać, to można promować, a widz i tak tego nie chwyci. Np. piosenka „Weisses boot”, u nas znana pod tytułem „Trzecia miłość żagle”, była na prawdę olbrzymim przebojem na terenie byłej NRD. Dobra passa ciągnęła się, aż do roku 80’/81’. Zaczęły się wtedy zawieruchy polityczne i ta częstotliwość wyjazdów do Niemiec znacznie zmalała.

CT: Są jeszcze jakieś plany w zanadrzu związane z obchodami 50-lecia?

JS: Myślę, że będzie to trwało dwa lata, dlatego że nie jesteśmy w stanie przejechać całej Polski w ciągu jednego roku. Zresztą wszystkie nasze jubileusze miały taki sam przebieg, że zostały rozłożone na okres dwuletni. Pogramy jeszcze trochę tych koncertów jubileuszowych.

CT: Ostatnio ukazała się też Wasza biografia. Jak Pan ją ocenia?

JS: Jest to książka faktograficzna. Nie ma tam żadnej fabuły. Jeżeli kogoś interesuje fonograficzna i koncertowa historia zespołu, to na pewno znajdzie tam ciekawe informacje, natomiast sensacji nie należy się w niej doszukiwać.

CT: Śledzi Pan to, co się dzieje obecnie w polskiej muzyce? Jest ktoś wart zainteresowania Pana zdaniem?

JS: Myślę, że utalentowana młodzież w Polsce była zawsze, ale dopiero teraz poprzez takie programy jak – „Must be the music” czy „Voice of Poland”. dowiadujemy się o nich i widzimy, jakich mamy fantastycznych młodych wykonawców, którzy śpiewają piosenki, nie boje się tu użyć tego określenia, na światowym poziomie. Inną kwestią jest to, co się teraz będzie z tymi ludźmi działo. Czy poradzą sobie z presją popularności? Czy dostaną się pod dobre skrzydła, jeżeli chodzi o agencje impresaryjne i kto będzie kierował ich dalszą muzyczną osobowością? Ich przyszłość zależy od tych czynników, natomiast to, że mamy dużo wartościowej młodzieży w Polsce to jest fakt niezaprzeczalny.

CT: Dobrze funkcjonuje przemysł muzyczny w Polsce w porównaniu do naszych zachodnich sąsiadów?

JS: To jeszcze nie jest to. Mało jest u nas zespołów, które robią światowe widowiska. Jak się ogląda gwiazdy zachodnie, które przyjeżdżają do Polski to stoją za tym kontenery sprzętu, kontenery świateł, stadiony… U nas, boję się, że nie ma takiego wykonawcy, który by w takim stopniu zagwarantował ilość widzów. Chyba, że są to jakieś „spędy” wielu polskich wykonawców, wtedy tak. Ostatnio widziałem imprezę, gdzie występował m.inn Bednarek i była cała masa ludzi. Byłem zaskoczony. Może to się powolutku zmieni, ale jeszcze trochę czasu minie.

CT: Mało kto o tym mówi, ale Jan Pospieszalski był kiedyś członkiem Czerwonych Gitar. Jak Pan wspomina współprace z nim? Utrzymujecie jeszcze kontakt? Co myśli Pan o jego obecnej działalności dziennikarskiej?

JS: Z Jankiem jesteśmy w stałym kontakcie. Przynajmniej ja. Na każdy koncert jubileuszowy Janek zostaje zaproszony. Niedawno był gościem na naszym koncercie w Filharmonii Pomorskiej w Gdańsku. Jak wspominam współpracę? Bardzo dobrze. To jest bardzo zdolny człowiek. Zdolny muzycznie i zdolny do nauki do języków. Kiedy na dwa tygodnie pojechaliśmy na Kubę, to jechał tam nie znając ani jednego słowa po hiszpańsku, a wracał spokojnie porozumiewając się w tym języku. To samo był w Niemczech. Pojechał nie znając niemieckiego, a za pół roku wrócił dobrze nim operując (śmiech) A jego działalność dziennikarska? Uważam, że powinna być taka przeciwwaga dla tego, co na ogół słyszymy w telewizji. Powinien być taki program, który zwraca uwagę na informacje, które innymi drogami nie byłyby podane polskiemu społeczeństwu.

CT: Z innymi byłymi członkami zespołu, jak Seweryn Krajewski, Bernard Dornowski, Ryszard Kaczmarek utrzymuje Pan jeszcze kontakt?

JS: Wszyscy muzycy, za wyjątkiem Seweryna Krajewskiego, są w stałym kontakcie z zespołem.

CT: Mają jakiś wpływ na funkcjonowanie grupy?

JS: Bezpośrednio nie. Z większością muzyków utrzymujemy przyjacielskie kontakty, choć zdarzają się kłody rzucane nam pod nogi i wtedy odczuwamy pewien dyskomfort w naszej pracy.

CT: W historii zespołu bardzo ważnym miejscem był sopocki klub Non Stop. Jest jeszcze w Polsce jakieś miejsce, które byłoby podobne klimatem do tamtego klubu sprzed lat?

JS: Nie, zdecydowanie nie. „To se ne vrati” – jak mówią nasi sąsiedzi z niedaleka. Była to absolutnie atmosfera wyjątkowa, chociażby z tego względu, że w Polsce nie było w ogóle takiego miejsca. Przez dwa lata byliśmy gospodarzami Non Stopu, w którym grały największe gwiazdy polskiej muzyki. Zresztą nie tylko polskie – później zaczęli przyjeżdżać też ludzie zza granicy. No i była to muzyka grana „na żywo”. To było miejsce, do którego zjeżdżała się cała Polska, dlatego że było to miejsce niepowtarzalne.

CT: Przez wielu ludzi nazywani jesteście „polskimi Beatlesami”. Jaki jest Wasz stosunek do tego? Co o tym sądzicie?

JS: Uważam, że to tylko zaszczyt być porównywanym do takiej wielkiej gwiazdy. Akurat Czerwone Gitary dużo skorzystały na tym, że Beatlesi swojego czasu stali się tak popularną grupą. Każdy kraj chciał mieć swoich Beatlesów. Nasza paczka, to byli muzycy, którzy w jakimś stopniu mogli podołać temu zadaniu. U Beatlesów był duet autorów Lennon – McCartney, u nas duet kompozytorów Krajewski- Klenczon. Benek Dornowski porównywany był do George’a Harrisona. Ja z kolei trochę zabawniejszy jak Ringo Starr. Była też smutna analogia – śmierć Johna Lennona i Krzyśka Klenczona.

CT: Jak zapatruję się Pan na czerpanie sampli ze starych nagrań Czerwonych Gitar? Traktujecie to bardziej jako hołd, czy podchodzicie do sprawy bardziej radykalnie? Przykładowo łódzki raper i producent O.S.T.R. używał sampli z Waszych nagrań na swoich albumach.

JS: Myślę, że to jest właśnie zauważenie wartości tych piosenek albo ich fragmentów. Nie słyszałem tych albumów, ale dobrze, że wykorzystuje się do takich produkcji materiał z twórczości rodzimych wykonawców, bo wyraźnie wskazuje to źródło ich pochodzenia. Gorzej jest, gdy korzysta się z gotowych już sampli, bo wtedy trudno oszacować, ile jest w tym inwencji własnej, a ile cudzej.

Bartosz Kalemba