„Tłum dodaje mi pewności siebie” – wywiad z Marceliną

0
1976

Nagrywa autorskie płyty i współpracuje z różnymi artystami. To ona stoi za piosenką „Karmelove”. Jedna z najbardziej uzdolnionych młodych polskich wokalistek – Marcelina

Chillitorun.pl: Jaka jest Marcelina?

Marcelina: Skomplikowane pytanie… Marcelina to jest po prostu dziewczyna z Cieszyna, która przeszła drogę poprzez Katowice, Wrocław, Kraków, Puławy, aż do Warszawy. Skomplikowanie i normalność, to są dwa słowa, które się wykluczają, a które najlepiej mnie opisują. Tak mogę się w skrócie opisać.

CT: Na żywo widziałam Cię raz, na Openerze. To był Twój pierwszy taki duży koncert, prawda?

M: Tak, pamiętam go dobrze.

CT: Co się od tego czasu zmieniło w Twoich występach?

M: Bardzo dużo! To był pierwszy koncert po wydaniu debiutanckiej płyty. Od razu zostałam rzucona na głęboką wodę, co oczywiście uważam za coś dobrego. Wrzuciło mnie to od razu do dobrej szufladki. Opener to festiwal, na który jeździłam wcześniej i jeżdżę cały czas. Zawsze chciałam tam zagrać, więc fajnie, że udało mi się przy pierwszej płycie.

CT: Ten występ Cię czegoś nauczył?

M: Bardzo mnie ośmielił. Wcześniej grałam mniejsze koncerty, cały czas przecierałam sobie drogę. Na początku wykonywałam, jak każdy, trochę coverów, później już swoje kawałki. To było w małych klubach, przed publicznością, która się ze mną zapoznawała. Na Openerze pierwszy raz miałam kontakt ze świadomą widownią, która wiedziała na co przyszła. A jeśli nawet nie wiedziała, to fajnie reagowała. To mi na pewno pomogło otworzyć się na scenie, nie tylko jak muzyk, ale też jako człowiek. Ten kontakt z publicznością mnie bardzo cieszył, to, że odkrzykiwali na wszystko, co do nich mówiłam. Jak widzę tłum ze sceny, to dodaje mi pewności siebie, zupełnie przeciewnie niż wszyscy myślą.

CT: To znaczy, że zyskałaś pewność na scenie?

M: Tak, na pewno. Jestem bardzo otwartą osoba, ale zawsze sporo czasu zajmowało mi, żeby być sobą na scenie i dobrze się z tym czuć.

CT: Twoja ostatnia autorska płyta wyszła w 2013 roku. Pracujesz już nad nowym materiałem?

M: Tak! Za kilka dni w Stodole zagramy premierowo kawałek, który już nagrywamy. Nie wiem jeszcze kiedy wyjdzie album, ale myślę, że to kwestia kilku miesięcy.

CT: Nowa płyta będzie w jakimś stopniu podobna do poprzedniej czy chcesz zrobić coś innego?

M: Na pewno będzie troszeczkę inna, ale nie będzie to też jakaś rewolucja. Klaruje mi się kierunek, w którym chcę iść. Dzięki temu, że gramy koncerty, jesteśmy ze sobą obyci jako zespół, jako taka rodzina, ja jestem pewniejsza. Widzę, które patenty się sprawdzają, a które mniej. Te dwie i pół płyty, licząc epkę wydaną między nimi, dały mi taką szkołę, że wiem przy czym się upierać i czego nie odpuszczać, a gdzie mogę zaufać ludziom, z którymi współpracuję.

CT: A z kim współpracujesz?

M: Nie chciałabym jeszcze zdradzać nazwisk z kim będę nagrywać, ale na pewno będę pracować z całym zespołem. Głównie z Robertem Cichym, moim gitarzystą, który gra ze mną na wszystkich płytach. Ta przyjaźń i współpraca ma na mnie duży wpływ. Ulubiłam się w tych gitarach i sama zaczęłam nawet trochę grać. I to właśnie chciałabym uzyskać na kolejnej płycie. Uchwycić to od bardziej koncertowej strony, żeby to było bardziej spójne z tym co gramy.

CT: Co do współpracy, planujesz jakichś gości na nowej płycie?

M: Tak samo, jak kompletnie nie planowałam na ostatniej płycie pana Piotra (Roguckiego – przyp. red.), tak teraz też pozostawię to przypadkowi i jakiejś spontanicznej sytuacji.

CT: Opowiedz mi jeszcze o Pannach Wyklętych.

M: Jest to projekt, w którym wzięłam udział dwa lata temu. Teraz jest już druga płyta, na której jestem. To było ciekawe doświadczenie, bo na co dzień śpiewam o swoim teraźniejszym życiu i raczej wesołych sprawach. Tutaj musiałam napisać tekst historyczny, o bohaterach wojennych. Pierwsza płyta powstańcza mnie ominęła. To były Morowe panny. Znalazłam się na Pannach wyklętych, wydanych z okazji Roku Żołnierzy Wyklętych. Trudna część Polskiej historii, o ktorej dopiero zaczyna się mówić. Nie ukrywam, że musiałam sie postarać, dowiedzieć, doczytać. Projekt jest też po to, by właśnie tę historię przybliżyć przede wszystkim ludziom młodym. Muzyka współczesna i teksty traktujące o tych prostych a jednak trudnych wartościach jak honor, lojalność, walka o siebie.

CT: Jak pisało Ci się teksty do Panien? Jak to wyglądało?

M: Musiałam trochę poczytać, wdrożyć się w temat żołnierzy wyklętych, postać Inki. Oglądałam dużo filmów, wywiadów. Później zebrałam to wszystko i skupiłam się na przekazaniu głównie emocji. Starałam się wejść w skórę zwykłego człowieka, a nie bohatera. Bo to Ci na pozór zwykli ludzie stali się bohaterami. O nich śpiewamy i pamiętamy.

CT: Jak w ogóle doszło do tego, że dołączyłaś do projektu?

M: Darka (Malejonka – przy. red.) poznałam na jednym z koncertów charytatywnych. Usłyszał mnie tam po raz pierwszy i bardzo mu się spodobało. Pytał czy sama piszę teksty. Wspomniał mi o projekcie, nad którym pracuje i obiecał, że odezwie się z konkretami w najbliższym czasie. I rzeczywiście wysłał mi materiały a ja się zdecydowałam. Na początku trochę się martwiłam, że mogę nie dać rady, ale przyjęłam zaproszenie, bo było to dla mnie wyzwanie, a przede wszystkim zaszczyt. Maleo jest legendą na polskiej scenie i poczułam się wyróżniona. Cieszyłam się, że się do mnie odezwał. Byłam wtedy dopiero po pierwszej płycie, a mogłam być w gronie świetnych polskich artystek, bo oprócz Darka i zespołu Maleo Reggae Rockers na scenie są też m.in. Kasia Kowalska, Halina Mlynkova, siostry Przybysz.

CT: To może teraz coś w zupełnie innym klimacie – jak było w Maroko?

M: Super! W tym wszystkim co robię jest dużo spontaniczności, ale oczywiście takiej przemyślanej. Sytuacja z Maroko powstała przy okazji tworzenia materiału na drugą płytę. Było lato, pisałam właśnie tekst do piosenki „Wschody/Zachody”. W tym samym czasie moi znajomi, którzy są filmowcami, ale też surferami, wrócili właśnie ze Sri Lanki. Mówili, że mają przyjaciół w Maroko i że możemy tam pojechać. Nie lubię podróżować bez żadnej misji, więc skoro mamy sprzęt i możemy na przykład nagrać teledysko, to postanowiłam połączyć to z pracą nad płytą. Ta piosenka („Wschody/Zachody”) kojarzyła mi się z wakacjami i tekst pisałam już z myślą o tych krajobrazach i o ucieczce od rzeczywistości. I od zimna, bo była wtedy wczesna wiosna.

CT: Jak wyglądało nagrywanie teledysku?

M: Scenariusz wymyślaliśmy w zasadzie na bieżąco, zależnie od tego, co było dostępne, co mogliśmy tam robić. Było super, bo ja nie lubię klimatów takich typowo hotelowych miejsc. My pojechaliśmy do surferskiej wioski, Sidi Ifni. Przebywaliśmy z tubylcami, jeździliśmy na stopa. Działo się dokładnie tak, jak wygląda to w teledysku – ktoś podjeżdża i pyta czy chcę się przejechać motorem, trochę pływamy, potem jedziemy na pace jakiegoś dostawczaka. Fajna przygoda, fajni ludzie i fajne miejsce. I było ciepło, to było fajne.

CT: Na koniec powiedz mi jeszcze o koncercie, który będziesz grała za miesiąc w Łodzi. Wystąpisz na house gigu (domowym koncercie – przyp. red.). Od razu spodobał Ci się pomysł grania w mieszkaniu dla trzydziestu osób?

M: To jest ostatnio popularne. Zresztą dla mnie jest to akurat bliskie, bo ja tak zaczynałam. Na początku, kiedy byłam świeżą artystką, jeździliśmy z Cichym i graliśmy akustycznie, żeby jakoś tę machinę rozkręcić. Często zdarzało nam się grać takie małe, kameralne koncerty. Często też kończy się tak, że po koncercie gramy drugi koncert, bo na przykład u kogoś śpimy. Raz nocowaliśmy na barce w Gdyni i pojechaliśmy tam ze sprzętem. Właściciele zaczęli nas podpytywać czy jesteśmy muzykami i było tak miło, że stwierdziliśmy, że zagramy im jedną piosenkę, a zagraliśmy drugi raz prawie cały koncert dla ludzi, którzy się tam zgromadzili. To są fajne sytuacje. Ja bardzo lubię bliski kontakt z publicznością, więc takie akcje to coś, w co chętnie wchodzę. Chociaż teraz oczywiście zależy mi żeby jak najbardziej rozkręcać granie w pełnym składzie, bo to jest nasze pełne brzmienie i też tak nagrywamy płyty. Ale jednak lubię takie rzeczy i chętnie się zgadzam kiedy jest taka opcja.