Film zaprezentowany przez Lynne Ramsay to klasyczny przykład niewykorzystanego potencjału i świetnego zaplecza aktorskiego. Reżyserka jest z pewnością wierną fanką Martina Scorsese, bo nawiązania do „Taksówkarza” biły po oczach.
Lynne Ramsay opowiada historię mężczyzny, któremu wojna pozostawiła wyraźne ślady w psychice. Aktualnie jest niezależnym agentem od brudnej roboty. Obserwujemy jego podążanie w kierunku autodestrukcji i walki z własnymi wspomnieniami. Odnalezienie nastoletniej Niny zmienia jego dotychczasowe życie.
Z reżyserią i scenariuszem Lynne Ramsay mam do czynienia po raz pierwszy. I tak jak reżyseria wypada bardzo dobrze, tak do scenariusza mam dużo zarzutów. Zadziwia mnie to jak można stworzyć tak znakomitą kreację aktorską, przemyślaną reżyserię i jednocześnie zaprezentować tak niedopracowany scenariusz. Nie da się ukryć, że film skupia się właśnie na portrecie głównego bohatera, którego męczą demony przeszłości. Joaquin Phoenix jest wybitny w tej roli, która wzrusza i jednocześnie niepokoi. Dla mnie to kreacja na miarę wielu nagród filmowych – w Cannes otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora. Również niektóre ujęcia i zabiegi reżyserie to istne filmowe perełki.
Fabularnie „Nigdy cię tu nie było” jest bardzo niedopracowany. W jednym momencie wszystko jak najbardziej składa się na logiczną całość i oferuje nam kino wysokiej klasy, a po chwili otrzymujemy sceny robione na siłę. Pomijam to, że zakończenie zupełnie mi nie przypadło do gustu. Również odnoszę wrażenie, że Lynne Ramsay zbyt mocno inspiruje się dziełem Martina Scorsese. Wizja weterana wojennego ratującego nastolatkę wykorzystywaną seksualnie zbyt mocno przypomina dobrze znanego „Taksówkarza”. Inspiracja tak znakomitym filmem jest jak najbardziej pożądanym kierunkiem do sukcesu. Jednak reżyserka zamiast wykorzystać to jako czynnik motywujący pokazała nam dobrze znane zabiegi i zagadnienia.
Tak jak wspomniałam film posiada wiele sprzeczności. Odnoszę wrażenie, że reżyserka motała się w postanowieniach dotyczących pomysłów na ten film. Finalnie otrzymaliśmy świetny portret psychologiczny z o wiele gorszą historią w tle. A szkoda zmarnowanego potencjału.