„Dobrze, że jesteś” Moniki Sawickiej opowiada o tym, że po każdej burzy niekoniecznie wychodzi słońce, może nadejść bowiem kolejna burza.
Dwa miesiące temu do księgarń trafiła kolejna książka Moniki Sawickiej – „Dobrze, że jesteś”. Nie mogłam się jej doczekać, bo każdy rozdział otwiera cytat łódzkiej poetki Kai Kowalewskiej, której twórczość od jakiegoś czasu śledzę i szczerze podziwiam. Mimo, że to kobieca psychologiczno-filozoficzna powieść, a nie mroczny kryminał, który lubię najbardziej, pobiegłam do Empiku trzy dni po premierze. Lekturę rozpoczęłam od razu, skończyłam kilka godzin później. Nie jest to zła książka, ale na pewno spodziewałam się po Sawickiej dużo większej dawki emocjonalnych doznań. Nie płakałam. Nie łamałam paznokci. Nie ściskałam zębów. Co więcej, bywały momenty, w których nudziłam się i odkładałam książkę. Tak było w przypadku fragmentów o charakterze poradnikowym. Niemniej jednak, mam świadomość, że wiele z Was się ze mną nie zgodzi, bo fabuła powieści sama w sobie jest smutna i przytłaczająca.
Kornelia – główna bohaterka książki „Dobrze, że jesteś”, to kobieta doświadczona przez życie. Sawicka podkreśla to, o czym pisał Żeromski czy Nałkowska, a mianowicie, że dzieciństwo i wczesna młodość mają ogromny wpływ na późniejsze życie człowieka. Kornelia wychowała się w patologicznej rodzinie, przed laty została zgwałcona, następnie wyszła za mąż za nieodpowiedniego mężczyznę, który stosował wobec niej nie tylko przemoc fizyczną, ale również psychiczną. I kiedy mam wrażenie, że nic gorszego nie może już ją spotkać, ona traci dziecko.
Jedno jest pewne: Kornelia to silna kobieta. Mimo ciężkich i przykrych doświadczeń, nie traci nadziei. Podnosi wysoko głowę i idzie naprzód po lepszą przyszłość. Myślę, że każda z nas odnajdzie w niej cząstkę siebie.
(OW)