W 25 dni pokonał dystans 3679 kilometrów. Z Torunia wyruszył na Niemcy, Holandię, Belgię, Francję i wreszcie Hiszpanię, by tam zobaczyć grób jednego z dwunastu apostołów
Na ten niezwykły wyczyn zdecydował się Tomasz Juźków – absolwent V LO w Toruniu i student stomatologii na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. W swoją podróż życia na skraj Europy – do Santiago de Compostela wyruszył 1 lipca. Obrał najsłynniejszy na Starym Kontynencie szlak pielgrzymkowy, którym podróżowano od średniowiecza. Wiedzie on bowiem do grobu Świętego Jakuba. Notabene ów apostoł jest patronem jednego z toruńskich kościołów.
– Trudno powiedzieć, skąd w głowie wziął się u mnie ten pomysł – mówi Tomasz Juźków. – Mam wrażenie, jakbym był przygotowywany do tej wyprawy przez całe życie. Ostatnimi laty częściej zacząłem dostrzegać symbole muszli Santiago na drzewach, budynkach czy znakach przy drogach, którymi jeżdżę często na rowerze. Nurtowało mnie, dlaczego w miejscach tak różnych znak ten pojawia się tak często. Moim marzeniem było odbycie podróży życia – wyprawy, która odciśnie piętno na mojej duszy i będzie ukoronowaniem myśli o przeżywaniu przygód. Te rzeczy jakoś się ze sobą połączyły i w roku 2015, kiedy szedłem na studia stomatologiczne Camino de Santiago stało się moim nowym życiowym celem.
Wspomniana muszla to jeden z symboli pielgrzymujących do położonej w północno-zachodniej Hiszpanii Santiago de Compostela. Od wieków zbierana na wybrzeżach Atlantyku stanowiła ona pamiątkę i swego rodzaju dowód odbycia wędrówki do grobu świętego. Obecnie symbolem tym oznacza się szlaki pielgrzymki.
– Plan wyprawy miałem przygotowany na kartce – były to największe miasta na mojej trasie oddalone od siebie o około 130 km – wspomina torunianin. – Jadąc tym tempem, do Santiago dotarłbym 28 lipca, czyli 2 dni przed odlotem. Dzień zapasu był przygotowany na ewentualną awarię roweru lub pobyt w szpitalu, gdyby coś mi się stało. Dopuszczałem do siebie również myśli, że gdyby było bardzo źle, kawałek podjadę pociągiem. Na szczęście obyło się bez jakiejkolwiek z tych rzeczy. Miałem dużo trudnych sytuacji związanych z jedzeniem czy oponami. Jednak moje nastawienie – „dotrzeć do celu danego dnia” – powodowało, że zacząłem traktować trudności i przeszkody jako elementy mojej misji. Trzeba je po prostu pokonać, a nie siedzieć i myśleć „co dalej?”.
Juźków korzystał z internetowej nawigacji. Wprawdzie kilka razy wylądował w kompletnej dziczy, finalnie dotarł do celu. Mijał takie miasta jak Freyburg, Kolonia, Mastricht, Namur, Reims, Paryż, Bordeaux, Estella, Panferrada.
– Najbardziej wspominam dzień przyjazdu do Francji – po noclegu w lesie na granicy belgijsko-francuskiej, głodny, brudny i zmęczony złapałem gumę – dodaje Juzków. – Wymiana dętki nic nie dała z taką zniszczoną oponą, więc 40 km od Reims musiałem pokonać, jadąc na kompletnym kapciu przez polne drogi ze słońcem w zenicie nad głową. Ten dzień pamiętam najbardziej – nazwałem go więc „status to skomplikowane”.
Najważniejszym atrybutem torunianina był oczywiście rower. Nie wziął namiotu, a o nocleg, jak i posiłek prosił poniekąd przyzwyczajonych do pielgrzymów tamtejszych mieszkańców, którzy otaczali go niezwykłą serdecznością, dobrem i zaufaniem.
– Spotkani na drodze ludzie byli ważną częścią tej wyprawy – stwierdza nasz rozmówca. – Zobaczyłem, że w każdym człowieku, niezależnie od wyznania, statusu majątkowego czy pochodzenia, jest dobro. Nowy dzień był jedną wielką niewiadomą. Nie wiedziałem, gdzie będę spał i czy znajdę coś, co zaspokoi mój głód. Osoby spotkane na trasie ofiarowały mi nocleg w swoich domach, częstowały mnie własnym jedzeniem i pokazywały mi swoje życie. To wymaga nie lada odwagi przyjąć obcego człowieka, który zapuka do Twoich drzwi po 21, kiedy słońce schowało się już za horyzontem. Mało tego – potraktować go jak członka rodziny i obdarzyć go zaufaniem nawet pomimo tego, że zna tylko 5 słów w Twoim języku! Ktoś na górze musiał maczać w tym palce.
Ostatnie kilometry nie należały do łatwych. Mimo to pojawił się żal, że ten wyjątkowy okres 25 dni dobiega już końca. Sama pielgrzymka nie była tylko wyzwaniem fizycznym, ale i duchowym. Na koniec zapytaliśmy jeszcze o naukę, jaką można czerpać z tej niezwykłej wędrówki.
– Podróż nauczyła mnie tego, aby z każdej sytuacji znajdować pozytywne strony – kończy Tomasz Juźków. – Czytając książki motywacyjne, nie nauczyłbym się tych rzeczy. To była prawdziwa operacja na otwartym sercu – trudności były niczym narzędzia, które ociosały mój charakter i pokazały mi, że zmiany będą się u mnie dokonywały przez całe życie. Spotkani ludzie pokazali mi z kolei, że przez te trudności nie muszę wcale przechodzić sam. Camino de Santiago – oznacza drogę św. Jakuba. I w tę drogę zapraszam do wyruszenia też Was!