Zaiste, przewrotny jest ludzki los. Kilka miesięcy temu żegnałem się z redakcją Chilli Toruń i moimi czytelnikami, a dzisiaj na łamach tegoż portalu czytacie felieton inaugurujący nowy cykl. Zatem powracam. Z niewyparzoną gębą, nadal ostrym piórem, nowymi pomysłami i zmienioną koncepcją moich tekstów
Zanim rozpocznę rozważania nad tematem tego felietonu, poczynię jeszcze jedną uwagę. Nowy cykl nie jest i nie będzie podsumowaniem tygodnia tak jak to bywało w cyklu „Co ma piernik do papryczki?”. Niewykluczone, że jeszcze do niego powrócę i wówczas będziecie mieli mnie podwójnie dość, ale na razie proszę o cierpliwość i możliwość nabrania rozpędu. Czymże zatem będzie ten cykl? Sumą moich przemyśleń i spostrzeżeń dotyczących przeróżnych sytuacji ze świata sportu, polityki, mojego świata, a nawet z przystanków autobusowych. Nie zmienią się dwie rzeczy. Dalej będzie ciekawie i dalej będę pisał w myśl zasady „nie ma przebacz”. Inaczej nie byłoby ciekawie i już na początku cyklu stałbym się niewiarygodny jak to większość publicystów w naszym ukochanym Toruniu. Skoro już wyjaśniłem moją koncepcję (a zapewniam, że to słuszna koncepcja) i padły pierwsze obelgi, to rozpocznijmy w końcu tworzyć nową jakość w toruńskim dziennikarstwie.
Jaka aborcja?
25 marca przypadł nam Dzień Świętości Życia, a więc coś, co ściśle wiąże się z katolickim ciemnogrodem, a zatem także z paskudnymi pisiorami, co władzę dzierżą i jakoś pozbyć się jej nie chcą. Parę dni wcześniej bez specjalnego powodu na ulice polskich miast wyszły ponownie tysiące kobiet, żeby protestować przeciwko zaostrzeniu przepisów antyaborcyjnych. Dlaczego bez specjalnego powodu? Ano dlatego, że miłościwie panująca partia niespecjalnie kwapi się, by wprowadzić obostrzenia. Można wręcz stwierdzić, że robi, co tylko może, by prawo aborcyjne pozostało niezmienione. Projekt od stycznia spoczywa sobie w szufladach sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny i od tego czasu zbiera tylko kurz. Komisja nie zajęła się projektem, bo czeka na opinie rządu i Biura Analiz Sejmowych. Śmiem twierdzić, że projekt nie zostanie z tej szuflady wyjęty przez bardzo długi czas, żeby nie powiedzieć: nigdy. Powód jest zupełnie prosty. Władza za wszelką cenę chce uniknąć budzenia nastrojów, które w 2016 roku wypchnęły na ulicę tysiące biednych kobiet przekonanych, że PiS tylko czyha na ich życie. Władzy dziwić się nie można. Swoimi ostatnimi działaniami sama wepchnęła się w ślepy zaułek i desperacko próbuje z niego wyjść. Mam tu oczywiście na myśli nowelizację ustawy o IPN i konflikt na linii Polska – Izrael – Ukraina – Stany Zjednoczone (tak, ten konflikt jest i Polska dostaje w nim niemiłosierne cięgi – nie ma co słuchać polityków, którzy naiwnie tłumaczą, że na tym właśnie polega dyplomacja). W świetle tego, że obecnie stosunki Polski z Unią Europejską zaczynają nabierać rumieńców (kto wie, czy to na pewno dobrze), kolejna afera mogłaby wszystko zniweczyć. Znów swoje celowniki na Polskę skierowałyby wszystkie Komisje Europejskie, Trybunały i różne dziwne instytucje. To ostatnie, co byłoby Polsce potrzebne. PiS zapędził się w kozi róg i teraz ponosi tego konsekwencje. Łamie obietnice wyborcze, wycofuje się rakiem ze swoich ustaw i traci zaufanie potencjalnych wyborców. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że alternatywy dla kaczystowskiego ugrupowania ani widu, ani słychu. To jednak już osobna kwestia.
W obecnej sytuacji stosowne wydaje się być pytanie: po kiego grzyba biedne kobiety ponownie wyszły na ulicę? Wszak nikt w tym kraju nie kwapi się, by odbierać im prawa do aborcji, a tego przecież dotyczył Czarny Piątek. Wygląda na to, że ponownie rozpoczyna się hucpa, która przez parę miesięcy jakby trochę zblakła. Podupadające środowiska opozycyjne znów muszą zaznaczyć swoją obecność, stąd też kolejne czarne marsze. Poza tym, aborcja za sprawą kontrowersyjnego artykułu w Wysokich Obcasach znów została wylansowana jako coś fajnego i niezbyt szkodliwego. Skoro to rzeczywiście fajne i wyzwalające, to niewiele trzeba, by w „bystrej i nowoczesnej” głowie zrodziła się myśl, że ktoś próbuje ograniczyć wolność i prawa człowieka, co oczywiście jest naturalną bzdurą. Pominę już wątek, że aborcja również jest odebraniem praw człowieka. Bo przecież każdy ma prawo żyć od poczęcia do naturalnej śmierci.
Wygląda na to, że młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków ponownie zostali zwiedzeni i zmanipulowani. Prawa człowieka, o które tak zajadle walczą, nie są w żaden sposób zagrożone. Żeby jednak o tym wiedzieć, trzeba coś gdzieś przeczytać, coś gdzieś obejrzeć lub czegoś gdzieś poszukać. Z tym jednak nie jest najlepiej.
Kierując się ciekawością, nawiązałem dialog z pewną znajomą, która całą sobą popiera Czarne Piątki i inne tego typu bzdury. Spytałem się jej, jaki jest cel jest protestu. Usłyszałem: „bo PiS chce łamać prawa kobiet”. Zaakceptowałem tę odpowiedź, ale było mi mało. Spytałem się więc, czy wie, że projekt cieszy się niespecjalnym zainteresowaniem ze strony paskudnych pisiorów. Nie wiedziała. Powtórzyłem zatem pierwsze pytanie. Jaki jest cel protestu? Bo tak trzeba.
Tak trzeba, powiedziała mi koleżanka. Zapewne tak samo odpowiedziałyby tysiące innych Polaków wspierających Czarne Marsze (nie, nie wrzucam wszystkich do jednego worka). „Tak trzeba” – powiedziały im media, instytucje, liderzy opozycyjnych ugrupowań i internetowi trolle. Wspomniałem, że żeby coś wiedzieć, trzeba się dowiadywać. Jeśli jednak dowiadywać się nie będziemy, to ewentualne źródła naszych niepozyskanych informacji same do nas przyjdą. Tylko, że wtedy zamiast zostać w domu, wylądujemy na ulicy. Zrobieni w konia, strajkujący bez celu z rysunkiem macicy pokazującej środkowy palec nad głową i wykorzystani jak małe dzieci. A kiedy na tejże ulicy będziemy skandować różne bezsensowne i śmieszne hasła, ktoś się będzie śmiał. Bardzo głośno. Wręcz do rozpuku. Bo znowu się udało zrobić z ludzi głupców myślących, że o coś walczą. Dlatego myślmy – wszyscy.