Powiem szczerze – nieco ze zgrozą przyjąłem do siebie zwycięstwo toruńskich „Aniołów” nad wrocławskimi „Spartanami”. W związku z tą wspaniałą victorią coraz częściej w Toruniu widać oznaki hurraoptymizmu, który w zeszłym sezonie niemal doprowadził Get Well do spadku…
A przecież cieszyć można się tylko z jednej rzeczy – dwóch punktów, które powodują, że czołówka nie odskoczyła nam już od początku (inna sprawa, że w tej czołówce „Aniołów” brak). Natomiast styl, w jakim te dwa oczka zostały wywalczone… ooo, to jest już zupełnie osobna kwestia, nad którą koniecznie trzeba się pochylić, bo chyba nawet ślepy zobaczy, że coś w tym dream teamie nie do końca „trybi” i wkrótce Jacek Frątczak może mieć kłopoty.
Mamy Holdera, mamy Doyle’a, mamy Iversena, mamy Przedpełskiego, mamy Holtę (na którego kibice przed sezonem najbardziej psioczyli), a więc można powiedzieć – mamy pakę. Cóż z tego, spytam, skoro ze swoich obowiązków wywiązuje się tylko część zawodników i to niekoniecznie ci, na których najbardziej liczono? Zdaje się, że Iversenowi i Doyle’owi (tak – wiem, że zaliczył dzwona w Gorzowie) dolega syndrom anioła nielota, który niemalże rok w rok trapi zawodników, którzy mieli być najjaśniejszymi gwiazdami na toruńskim firmamencie. Historia pokazuje, że te gwiazdy nie potrafiły jeździć, ale tylko z aniołem na piersi. A że historia lubi się powtarzać, to obserwujemy dokładnie to samo także i w roku 2018. Dwójka potencjalnych liderów zawodzi i to na pełnej linii. I naprawdę nie dotrze do mnie tłumaczenie, że to dopiero początek sezonu. Bo, drodzy państwo, dlaczego gorzowianie nie mogą mieć pretensji do swoich liderów, czytaj: Bartka Zmarzlika i Krzysia Kasprzaka. Ano, ponieważ ci zrobili już łącznie dokładnie 53 punkty w dwóch dotychczasowych spotkaniach Stali. Mogą zatem liderzy dobrze jeździć od początku? Mogą. Dlaczego tak nie jest w Toruniu? Ciężko powiedzieć. W ostatnich latach niektórzy zawodnicy coś tam przebąkiwali o złej atmosferze w parku maszyn i niezbyt dobrych relacjach na linii władze klubu – rajderzy. Nie wiadomo jak to jest w tym roku. W końcu od początku drużynę prowadzi Jacek Frątczak, w którego gestii jest, by syndrom anioła nielota wyparł, popularny już, syndrom Frątczaka. Niech to się stanie jak najszybciej. Bo powiadam, Ekstraliga w tym sezonie będzie niezwykle wyrównana i później bardzo ciężko będzie zbliżyć się do najlepszych. A przecież – tak na mieście gadają – mamy najlepszą pakę w Polsce, która złotem lśni już od pierwszej kolejki. Póki co, to dość słabej próby to złoto.
Kolejną rzeczą, nad którą trzeba się zastanowić jest kwestia niezbyt zaszczytnej statystyki zwycięstw indywidualnych. Get Well ma z tym ogromny problem. Dotychczas torunianie w roku 2018 (w Ekstralidze) odjechali trzydzieści wyścigów, z czego tylko dziewięć razy(!) zawodnik z aniołem na plastronie zdobywał trzy punkty. Powiem krótko – póki co: dramat. I to z takimi nazwiskami w składzie… Ta statystyka jest bardzo niepokojąca i mówi nam o jednym – mając w drużynie dwóch mistrzów świata, mistrza Polski i wicemistrza Polski juniorów, torunianie nie mają zdecydowanego lidera, który mógłby ich poprowadzić po najwyższe cele. Nie ma go i to już od kilku dobrych lat. Ostatnimi takimi matadorami byli Ryan Sullivan i Wiesław Jaguś (nie licząc ostatniego sezonu w karierze), za którymi dzisiaj wielu kibiców mocno tęskni. Przeszłości jednak teraźniejszością nie uczynimy. A to właśnie teraz trzeba szukać rozwiązań jak z tego impasu wyjść. A wyjść trzeba i to jak najszybciej, bo mamy początek sezonu i wielu kibiców obwieszając żużlowców medalami może jeszcze problemu nie zauważać. Ale jak wyniki będą niesatysfakcjonujące, to trybuny będą wywierać presję i to wszystkimi możliwymi kanałami. Będą się rodzić konflikty, różne kwasy i nikt już w team spirit, o którym często głośno ględzą zawodnicy, nie uwierzy.
Mając dobrych zawodników, można walczyć o utrzymanie, co pokazuje zeszły rok. Teraz mamy ponoć najlepszych. Jesteśmy królami polowania, faworytami, kandydatami do złota. Skoro tak, to – na miłość boską – niech Get Well w końcu to udowodni. Na to czeka cały Toruń i to już równe dziesięć lat. Nie ulega żadnym wątpliwościom, że przynajmniej o kilka lat za dużo.