Post factum – czyli upadek polskiego dziennikarstwa

0
2185

Nie jest tajemnicą, że od czasów wynalezienia kolorowego druku społeczeństwo stało się bardzo wygodne. Umiejętność czerpania informacji stawała się coraz prostsza, aż w końcu stworzono zawód, który ich dostarczaniem zajmuje się za pieniądze. I to nie byle jakie. Jednak jakość i obiektywizm tychże, spada proporcjonalnie do wzrostu słupków udziałów na rynku medialnym.

Kto rządzi obecnie w Polsce na multiplexie, chyba każdy potrafi powiedzieć. Niestety jest to wywołane tym, że w ofercie danej stacji mamy dużo więcej rozrywki, niż czegoś rzeczywiście kształcącego. No bo przecież przeciętny Polak, który zasuwa w robocie do późnego popołudnia, nie marzy o niczym innym, jak usiąść na kanapie, odpalić telewizor i roześmiać się chociaż ten raz dziennie, przez 365 dni w roku. Żeby do końca nie zatracić umiejętności czytania, od czasu do czasu rozwinie kolorowe piśmidło, które oferuje bardzo obszerną wiedzę z zakresu życia prywatnego Dody i jej czternastu kochanków. Czasem też sięgnie po inną „gazetę”, która na jedynkę daje wstrząsający news o odkryciu jeziora wódki lub o starszym panu, który nie śpi, bo trzyma szafę. Przerażające? A to dopiero wierzchołek…

Ogromny wpływ na kształtowanie się ludzkiego światopoglądu ma obecnie telewizja. W naszym kraju odgrywa coraz bardziej znaczącą rolę. Winę za to ponosi wspomniane lenistwo, ale również brak chęci na dodatkowe wysilanie synaps po ciężkim dniu pracy. Nic więc dziwnego, że w zastraszającym tempie człowiek traci rozeznanie i zdolność do trzeźwego myślenia.

„No ale zaraz. Przecież to kompletna pierdoła!” – jakże proste i jakże rzadkie w mowie codziennej.

Powyższy tekst można z całą stanowczością zastosować do sytuacji, która miała miejsce wczorajszego wieczoru. Przemysław Wipler – poseł związany z partią Kongresu Nowej Prawicy, o którym zrobiło się głośno po zeszłorocznej aferze z pobiciem, był gościem programu „Fakty po Faktach”. W dużym skrócie: rok temu, na jednej z warszawskich ulic chwilę po 4:00 w nocy, poseł Wipler przebywał ze swoimi znajomymi nieopodal jednego z lokali. Czekali na taksówkę będąc w stanie upojenia alkoholowego. Podjeżdża radiowóz – policjant i policjantka, którzy dostali zgłoszenie. Nawiązuje się awantura, do której dołącza wspomniany poseł i w znaczącym stopniu utrudnia pracę mundurowym. Stawia się i zadaje ciosy policjantom. Taka była oficjalna wersja zdarzeń, które przedstawił raport policyjny, sporządzony w październiku 2013 roku. Na szczęście dla samego posła, światło dzienne ujrzał materiał video z monitoringu, który jednoznacznie pokazuje, że wersja oficjalna nijak ma się do wersji prawdziwej. Poseł Wipler, który od ponad roku walczył z zarzutami, nie zmieniając przy tym swojego stanowiska, mógł wczoraj poczuć ulgę, bo ujawnione nagrania potwierdzają jego wersję zdarzeń.

W tym jednak momencie przychodzi nam znana i lubiana redakcja, której program powinien się nazywać „NASZE Fakty po Faktach”. Redaktor Grzegorz Kajdanowicz, w sposób bardzo wysublimowany, próbuje narzucić swojemu gościowi własną interpretację wydarzeń. Mało tego. Pyta, czy poseł nie czuje się źle, że w ogóle podszedł i chciał interweniować. Czemu po akcji neutralizacyjnej policji, nie poddał się dobrowolnie, tylko stawiał opór. Według prowadzącego program, to najzupełniej normalne zachowanie w sytuacji, kiedy leżąc na ziemi dostajemy gazem i pięścią po twarzy, a przy naturalnym odruchu obronnym, dostajemy pałką po nogach. Prowadzący zaniechał wyjaśnień na temat materiału z wypowiedzią świadka, który w opinii obiektywnych widzów jest podstawionym policjantem. Argumentem mówiącym za, jest specjalistyczne słownictwo, które jednoznacznie kojarzy się z policyjnym żargonem. Zbagatelizowano również niedawną sprawę ze Szczecinka, ze Strażą Miejską w roli głównej, gdzie słowa: „Podpisujesz albo gaz”, przeszły już do klasyki gatunku mundurowych opowiadań. Wisienką na torcie, jest jednak wypowiedź wieńcząca monolog prowadzącego, „przerywany” wypowiedziami zaproszonego gościa. Redaktor z całą śmiałością stwierdza rzecz, która jest oczywista, ale ma podwójne dno: „Tak czy inaczej, to sąd zadecyduje co jest na tym nagraniu. Nie pan”. W dalszej części programu pojawiają się goście, którzy są przychylni stanowisku pogrążającemu posła i ku uciesze redaktora, mogą swobodnie prowadzić swoją retorykę.

Kwestią, która przewijała się wczoraj przez usta wielu „ekspertów”, jest celowe wykorzystanie nagrania przed wyborami samorządowymi. W mojej ocenie? Bardzo dobrze! Ludzie mają prawo dostępu do wszystkich ważnych informacji, zapisów video czy rejestrów dźwięku. To, że aktualnie ujawnione nagrania są dla kogoś mocno niewygodne, działa tylko i wyłącznie in plus dla społeczeństwa. W dobie nadchodzących wyborów bardzo ważna jest zwiększona świadomość. Niestety. To, czego byliśmy świadkami we wczorajszej telewizji, jest kolejnym ukłonem w stronę ukierunkowania politycznego poszczególnych kanałów informacyjnych.

Przykro jest żyć w kraju, gdzie ludzie nie mają własnego zdania i refleksji. Nie chcą sięgnąć w wolnym czasie po dobrą książkę lub zwyczajnie ich na nią nie stać. Wolą iść na łatwiznę i chłonąć to, co im się podaje. Najlepiej z obrazkami. Kraj, gdzie bycie pijanym i czekanie na taksówkę jest równie niebezpieczne, co jeżdżenie samochodem, również pod wpływem. Ale może celebryci mają inne prawa…