Przyszła wiosna – czas na żużel. Czy na medal również?

0
1653

Z dniem dzisiejszym oficjalnie przyszła do nas wiosna. Jak zwykle, wraz z jej przybyciem na stadionach zaryczały motocykle, które wieszczą nadchodzący sezon żużlowy. Po raz kolejny do walki o Mistrzostwo Polski przystępują toruńscy zawodnicy i jedno jest pewne – ten sezon, chociaż jeszcze się nie zaczął, już jest inny niż poprzednie. Wyjątkowo o nadchodzącej wielkimi krokami inauguracji sezonu mówi się cicho, żużlowcom przed startem ligi nie zawiesza się złotych blach na szyje, a balonika, który co roku przybierał rozmiary toruńskiej MotoAreny, jakoś się nie pompuje. W tej sytuacji należy sobie zadać pytanie, co ma na to wpływ. Mam na ten temat pewne teorie…

Torunianie w sezonie transferowym nie okazali się królami polowania. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się stało. Get Well jako jeden z najbogatszych klubów w PGE Ekstralidze powinien w sezonie ogórkowym rządzić i dzielić, a tymczasem lokalni włodarze załapali się tylko na ochłapy, czego rezultatem jest zakontraktowanie Michaela Jepsena Jensena, którego usługami nie była zainteresowana żadna drużyna. Nie ma co się dziwić. Miniony sezon dla Duńczyka był, delikatnie mówiąc, nieudany. Zawodnik z kraju Hamleta długo nie mógł odnaleźć się w ekstraligowym gronie. Nie inaczej było w cyklu Grand Prix. Gdy Jensen dostał szansę na występowanie wśród najlepszych, nie potrafił jej należycie wykorzystać. Wyjątkiem są dwa ostatnie turnieje, które odbywały się pod koniec ligowego sezonu, gdzie, jak pamiętamy, Duńczyk swoim wybuchem formy zaskoczył wszystkich, a najbardziej chyba samego siebie. Mimo to, nie ma co ukrywać, Jepsen Jensen nie był filarem swojej drużyny i Stal Gorzów Mistrzostwo Polski może zawdzięczać zawodnikom, którzy wzięli na siebie ciężar rywalizacji i dźwigali go za niego. W tym roku obwieszczono wielki come back. Żużlowiec ze Skandynawii ponownie będzie się ścigał na MotoArenie, ale nie można powiedzieć, żeby był pewnym punktem Get Well.

Wielką zagadką jest również Greg Hancock. Być może zostanę za to odsądzony od czci i wiary, ale ze sporą dozą sceptycyzmu podchodzę do Amerykanina. Od razu zaznaczę – nie mam zamiaru krytykować sympatycznego Kalifornijczyka. Bądź co bądź, mistrz świata w szeregach każdej ekipy jest sporym wzmocnieniem. Wiek jednak nie zawsze idzie w parze z formą i obawiam się, jak długo Hancock będzie potrafił dźwigać ciężar rywalizacji w najlepszej lidze świata. Oczywiście, jak wszyscy kibice życzę mu jak najlepiej, należy jednak pamiętać, że szczęście może się skończyć w każdej chwili, a lata na karku zaczną ciążyć coraz mocniej.

Niepokój budzi we mnie polski zaciąg seniorów: Paweł Przedpełski i Adrian Miedziński. O ile „Pawełek” może być uznawany za filar drużyny (poprzednie lata dają argumenty, że tak może być), tak „Miedziak” po raz kolejny pozostaje wielką niewiadomą. Poprzednie lata nauczyły już toruńskich kibiców, że tego zawodnika nigdy nie można być pewnym. Jak pamiętamy, Miedziński świetne lata swojej kariery przeplatał fatalnymi i wiele wątpliwości budzi jego osoba przed nadchodzącym sezonem. W poprzednim wydawało się, że Adrian nareszcie będzie jednym z liderów, a okazało się, że skończył, co najwyżej, jako ligowy średniak. Są zatem powody by sądzić, że w tym roku nie będzie inaczej. Tutaj podkreślę jeszcze raz – nie życzę mu źle. Chłodnym okiem patrzę tylko na poczynania naszego klubu przed inauguracją rozgrywek.

Skoro wcześniej wywołałem temat Przedpełskiego, to i do niego teraz wrócę. Nurtuje mnie, jak i pewnie wielu innych kibiców, jak ten chłopak poradzi sobie w gronie seniorów. Co prawda, sam zainteresowany optymistycznie patrzy w przyszłość, obwieszczając wszem i wobec, że w związku z wejściem na wyższy poziom zmienią się tylko biegi, w których będzie występował, ale jak wiadomo – tor lubi weryfikować wszystko po swojemu. Pewne jest to, że „Pawełek” papiery na jazdę ma, ale zawsze należy do wejścia zawodnika w wiek seniora podchodzić z dystansem. Idealnym przykładem, jak może zmienić się kariera na tym etapie jest Kacper Gomólski, który swego czasu był jednym z najlepszych polskich młodzieżowców. Po paru nieudanych latach „Ginger” pożegnał się z Ekstraligą i przeniósł do Gdańska, by tam podjąć próby odbudowania swojej formy.

W okresie zimowym Ekstraliga nie oszczędzała toruńskiego klubu, wojując z nim na podłożu regulaminowym. Przez absurdalne przepisy, Get Well musiało pożegnać się z dobrze rokującym Jackiem Holderem, który w razie potrzeby mógłby być godnym zmiennikiem któregoś z zawodników pierwszego składu (na pewno lepszym niż powoli wypalający się Grzegorz Walasek). Wiele zamętu wprowadził również burzliwy sezon transferowy, gdzie do końca nie było wiadomo, jak będzie wyglądał toruński skład w nadchodzącym sezonie. Jakby tego było mało, w zeszłym tygodniu Toruń został zdjęty trwogą, bo przebudowany tor na MotoArenie nie uzyskał licencji. Klubowi, jak widać, problemów nie brakuje, a najważniejszym jest niepewny skład. Czy faktycznie zespół stanowi lub będzie stanowił bolączkę w sezonie 2017? Na to pytanie odpowiedzą nam dopiero pierwsze ligowe kolejki. Póki co trwać będziemy w niepewności do Poniedziałku Wielkanocnego. Dla mnie pewna jest jedna rzecz. Drużyna na chwilę obecną to wielka, tykająca bomba zegarowa, po której wybuchu nie wiadomo, czy spodziewać się zniszczeń, czy też eksplozji formy. Torunianie mają dwa wyjścia: albo będą najlepsi, albo w najlepszym wypadku czeka ich walka o środek tabeli. Mało optymistyczna wizja, ale również taką, mimo mojej sympatii do drużyny, biorę pod uwagę. Może to i lepiej, że tyle niepewności budzi w nas start sezonu 2017? Przynajmniej balonik nie rośnie.

Ta z kolei sytuacja jest drugą stroną medalu, która stawia zespół toruński w pozytywnym świetle. Skoro w poprzednich latach nie udało się zdobyć upragnionego Mistrzostwa, pomimo wymieniania w roli faworytów, to być może ten sezon będzie przełomowy. Brak presji tylko pomoże zawodnikom w spokojnym przygotowaniu się do rozgrywek. To z kolei może się przełożyć na wynik. Prawda, zrzędzę niemiłosiernie nad tym, że Get Well jest wielce w tym roku niepewny i w mojej opinii jest to niepodważalne. Przyznać jednak trzeba, że oprócz wielu znaków zapytania torunianie mają jeszcze coś, czego odmówić im nie można. Ogromny potencjał. Bądź co bądź, każdy z tych zawodników nieraz pokazywał, że wie, na czym speedway polega. Pozostaje tylko trzymać kciuki, że w nadchodzącym sezonie również dadzą popis swoich umiejętności. W końcu nam wszystkim zależy, by toruński żużel znów wrócił na szczyt.