„Wszyscy święci” balują… niekoniecznie w niebie

0
1677

Koniec października wiąże się nierozerwalnie z pierwszym studenckim powrotem do  domu. Miesiąc wolności za nami, spuszczeni ze smyczy pobalowaliśmy. Kasa się skończyła, słoiki puste, a w zamrażarce tylko lody wodne. Czas wyruszyć na 1 listopada!

Tylko jak nie iść na zajęcia w piątek, skoro nieobecności już wykorzystane, a rektorskich nie ma. Długa droga, każdy wyjedzie w czwartek. Kombinowanie level hard. Mail do wykładowcy, żeby listy nie było i hajda! Pomijamy trudności z oddychaniem w pociągu bo nagle cała hołota musi wracać tym samym co Ty. Siedzisz w pozie Myśliciela Rodina i dochodzisz do wniosku, że ten wyjazd nie ma sensu.

Pierwszy dzień listopada = dzień Wszystkich Świętych. Cmentarz Fashion Week. „Tap Madyl”. Kozaczki Day. Mama dała na zimowe buty, bo bez nich ani rusz. Ostatnia kasa poszła na brony w promocji. I co teraz? Pójdziesz w jesiennych? O zgrozo! Przecież córka Bożeny ma takie piękne kozaczki z puszkiem. Tutaj zaczyna się cyrk, brakuje tylko lwów skaczących przez płonącą obręcz. To co, że będzie za ciepło, żeby paradować w futrze. To co, że buty obcierają. Chcesz być piękna, męcz się. Byłeś kiedyś na pokazie mody super znanego projektanta? Tak, każdego roku jesteś. And the winner is: rynek & targowisko. To właśnie handlujący odzieżą zarobią teraz najwięcej.

Przejdźmy płynnie do zadumy. Osobiście szanuję to święto, bo nie zawsze mamy czas, aby pójść na cmentarz i po ludzku pomodlić się za swoich bliskich. Jednak, coś przeszło moje oczekiwania. Firmy oferujące dbanie o pomniki, zapalanie zniczy, wymianę kwiatów, sprzątanie. Opieka na grobami nawet do 300 zł. Tylko, że modlitwy i zadumy w ofercie nie ma. Czego to człowiek nie wymyśli, a te kilka czynności nie zajmie aż tyle czasu, żeby wyręczać się innymi i jeszcze za to płacić.

Zawsze jest jakiś paradoks, ale w dzisiejszych czasach ten mamy opanowany do perfekcji.  Ranek i popołudnie z rodziną, rozmowa z ciocią klocią, pochwała nowych kurtek, obwarzanki oraz cukierki ze straganów – słodkie jak pierun. Wieczór już z „rodziną od procentów”. Jakiś czas nie widzieliśmy się ze znajomymi. Na początku października każdy pojechał w swoją stronę. Dlatego 1 listopada to po prostu dzień, kiedy wszyscy nagle zjechali się do rodzinnego miasta. I tu zaczyna się zabawa. Świętowanie nad grobami niczym Romowie. Rodzicom mówimy „dobranoc”, a sami idziemy na spacer. Spacer, który skończy się dopiero kolejnego dnia. Upijemy się jak stare świnie, a w niedzielę wieczorem wrócimy w swoje studenckie strony.

Tak właśnie skończy się wizyta w domu. Po Znicz Day czas na dalszą zabawę, tym razem na uczelni. Jeszcze trochę i grudzień, a wtedy znowu wrócimy do mamusi.