#Jestem_Hasztagiem

0
3162

Mówiłem prywatnie, powtórzyć publicznie się nie zawaham – przerażająco przebrzydły jest fakt, że w dzisiejszych czasach wszystko można sprowadzić do hasztagu. Przykładem tej postępującej (a wręcz zaawansowanej) degradacji wartości jest dramat paryski, który rozegrał się w miniony piątek

Ciepło się robi na sercu, kiedy mogę spokojnie rozsiąść się wieczorem w fotelu, napić herbaty i nie martwić o los poszkodowanych na całym świecie. Miliony „lajków” wpływają na konta fundacji, a nieprzerwane udostępnienia okraszone hasztagiem wywołują uśmiech na twarzy głodnych i osieroconych dzieci. Żyjemy w erze mediów społecznościowych, gdzie tysiące portali różniących się tylko nazwą, skupiają społeczności silnie ze sobą powiązanych filantropów. Taki jest oczywiście pozór i efekt masowej sugestii.

W piątek Europą i całym światem ponownie wstrząsnął efekt ludzkiej nienawiści i zaniedbań nie tylko w kwestii moralnej, ale zwykłej ostrożności. W wyniku skoordynowanych ataków terrorystycznych na terenie Francji śmierć poniosło bardzo dużo ludzi, którzy nie mieli świadomości, że po raz ostatni wstają tego dnia z łóżka. Informacja przy pomocy mass mediów momentalnie obiegła cały glob. Głównie dzięki nowoczesnym technologiom, które z łatwością mieszczą się dzisiaj w kieszeni, sytuację można było śledzić nieprzerwanie za sprawą relacji mediów, jak również świadków wydarzeń. Portale społecznościowe zawrzały, ludzie zaczęli na przemian płakać i wylewać pomyje, szukając winnych. Spektrum zdarzenia było ogromne i jednocześnie idealne do pojawienia się kolejnego znaku naszych wysoce zaawansowanych i świadomych, o zgrozo, dziejów.

Nim upłynęło dużo czasu i wody w Wiśle, pojawiły się najwygodniejsze obecnie formy wyrażania emocji i refleksji, a zarazem odpowiedniki skrótów myślowych zwane #hasztagami. Szczytującą pozycją na listach ruchu w sieci jest nieprzerwanie od kilku dni #PrayForParis, najczęściej w akompaniamencie grafik przedstawiających najbardziej rozpoznawalne budowle naszej planety, udekorowane wizualizacjami w barwach trójkolorowej flagi. Kolejny raz Internet, a ściślej mówiąc przeciwnicy tego typu rozwiązań, zostali poddani próbie cierpliwości. Kolejny również raz tę próbę oblali. Nierzadko z obu stron stosowane były odrażające argumenty ad personam, które niekoniecznie wnosiły wiele do dyskusji, a pojawiały się ze względu na częściową anonimowość i przede wszystkim odległość debatujących zapewniającą bezpieczeństwo. Problematyka jest skomplikowana, ponieważ ma wiele obliczy i znaczeń, których nie da się zawrzeć w zwykłym skrócie myślowym. Zdecydowanie jednak skupiam się na bezmyślnym jego stosowaniu, co w dzisiejszych czasach roznosi się w zastraszającym tempie, niczym choroba. Napisanie krótkiej linijki nic nie kosztuje, więc jest wygodne. Konieczność obrony swoich racji nieco trudniejsze, dlatego często piętnowane są próby nawiązania dialogu, nierzadko w towarzystwie agresji. Zdarzają się jednak rozsądne i przede wszystkim świadome przypadki, o których dalej…

Więc chodź, pomaluj mi twarz, na #czerwono-biało-niebiesko

Jestem świadomy grząskiego gruntu, na który wkroczę po przytoczeniem słynnego już cytatu „Mourir pour Danzig?” (fr. Umierać za Gdańsk?), użytego na łamach gazety L’Oeuvre w maju 1939 roku, gdzie krytykowano politykę Polski zarówno wewnątrz kraju, jak wobec sąsiadów o bojowych zapędach. Doskonale zdaję sobie sprawę, że była to pewnego rodzaju manipulacja medialna, ale jak mam nazwać postępujące zjawisko, które codziennie miga mi na ekranie komputera? Dokładnie tak samo. Publika przeglądająca Internet jest niestety bardzo podatna na wpływy. Anonimowość, nikła szansa na zbadanie źródeł i przede wszystkim lenistwo sprawiło, że ludzie z myśliwych stali się zwierzyną. Środki masowego przekazu już dawno temu nauczyły się grać społeczeństwu na uczuciach i sugerować odpowiednie tory refleksyjne. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo jesteście w błędzie uważając się za świadomych użytkowników Internetu.

Idealnym przykładem, a obecnie już trendem, jest używanie filtrów nadających zdjęciom profilowym na portalach społecznościowych barw flag narodowych. Tendencję wzrostową w użyciu podobnych możliwości da się zaobserwować przy okazji nieszczęśliwych wypadków, które mają miejsce na świecie. Oczywiście trend jest trendem tylko wtedy, kiedy coś jest odpowiednio lansowane. Tak jest w przypadku ataków terrorystycznych w Paryżu, w wyniku których zginęło ponad 150 ludzi, a drugie tyle zostało rannych. Wina i przede wszystkim winni to definicje oczywiste, jednak ze względu na przyjęte poprawności ktoś z jakiegoś powodu wstydzi się lub wręcz boi nazwać to po imieniu. Wracając do trendów i ich zastosowania, chcę, żeby była jasność. Są ludzie, dla których ma to olbrzymie znaczenie emocjonalne. Niektórzy z sentymentem wspominają wakacje spędzone w rejonach przeżywających obecnie kryzys, przywołując obrazy tamtejszej ludności, ewentualnie mają tam krewnych. Oddają im tym symbolicznym akcentem hołd i wyrażają troskę. Nic w tym niezrozumiałego i złego. Podejrzewam jednak, że jest to zaledwie marny odsetek wobec ogromu, który postanowił w ten sposób pokazać swoje „wsparcie”.

Równocześnie do wydarzeń na terenie Francji działo się wiele innych, które również zebrały swoje żniwo, a ulice miast spłynęły krwią. Nie słyszałem ani nie widziałem jednak nikogo, kto skomponowałby odpowiedni hasztag lub przemalował swoje zdjęcia na wzór barw Libanu, który również zmaga się z terroryzmem. Różnica jest tylko taka, że robią to każdego dnia i ciągle boją się o swoje życie, co dla mieszkańców wielmożnej i cywilizowanej Europy jest czymś niewyobrażalnie paskudnym i niewiarygodnym. Jak widać lubimy tworzyć podwójne standardy oraz definicje tragedii, które odpowiadają naszym przekonaniom.

Nowożytny problem, nowoczesnej #Europy

Nie oszukujmy się – kwestia uchodźców jest prawdziwym problemem. Chcieliśmy czy nie, nadrzędne jak się okazuje dyrektywy (możliwe, że wywołane wyższymi pobudkami) nakazały przyjąć uciekających przed wojną domową ludzi z Bliskiego Wschodu. Dla jasności, nie mam problemu z pomocą potrzebującym. Koncentrując się na tym konkretnym przypadku, mogę powiedzieć nieco więcej, ponieważ miałem styczność z odmiennymi kulturami, także Syryjczykami. Fakt, że byli oni już w pełni zasymilowani z naszym stylem życia i bycia, zdecydowanie reperował moją opinię o przyjezdnych. Normalnie pracujący, w większości znający język polski, otwarcie opowiadający o swoich planach na życie, od których nie wieje maglowanym wszędzie terminem „ekstremizm”. Teraz skala jest nieco inna. Mamy do czynienia z ogromnym napływem ludzi obcej kultury, których nie sposób policzyć i określić ich zamiarów. Mainstream powiela schemat o schorowanych mężczyznach i samotnych matkach z dziećmi, tymczasem niezależne źródła opowiadają o zupełnie innej „parze butów”, w których owi schorowani przybywają.

Wspomniany problem nie jest ich, lecz nasz. Głównym powodem obecnego stanu rzeczy jest przede wszystkim mierzenie tych ludzi naszą miarą. Europa popełniła błąd, nie próbując wejść w umysły napływających mas ludności i zacząć myśleć jak oni. Czy tak naprawdę oni chcą naszej pomocy? Jaki odsetek przybywających migruje z powodu polepszenia warunków życiowych, niekoniecznie drogą asymilacji i zdobywania pieniędzy poprzez pracę? Obawiam się, że na to pytanie nie odpowie żaden telewizyjny, radiowy czy internetowy ekspert, który najczęściej sam gubi się w swojej argumentacji. Nie wiem czy dożyję czasów, w których zacznie się zapobiegać, aby później nie leczyć ran, które na zawsze dołączą do paskudnych szram i zadrapań na kartach historii naszej cywilizacji.

Na koniec, żeby chociaż pozornie poczuć się częścią tego zamieszania, sugerowałbym lekką zmianę w najnowszym trendzie. Drobniutką. Paryż to zaledwie wierzchołek, problem leży nieco głębiej. Dlatego uważam, że #PrayForPeople będzie w całej sytuacji bardziej odpowiednie. Zmiana drobna, jej zakres globalny.