Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyjęło właśnie projekt regulujący rynek wydawniczy. Po jego wprowadzeniu cena książki ma zostać ujednolicona, a promocje zakazane przez 12 miesięcy od pojawienia się książki w obiegu
W kraju, gdzie według badań opublikowanych przez Bibliotekę Narodową tylko 37% Polaków przeczytało choć jedną książkę, a co piąty człowiek z wyższym wykształceniem przeczytał półtorej książki rocznie, Ministerstwo wpada na pomysł ujednolicenia ceny książki.
Co to oznacza?
Przez 12 miesięcy książkę będzie można sprzedawać po cenie okładkowej (naliczając maksymalnie do 5% rabatu), a po 6 miesiącach możliwa będzie zmiana ceny okładkowej przez wydawcę. Dopiero po okresie 12 miesięcy będą mogły wystąpić promocje na dany tytuł. Możliwe wyjątki to: 15% obniżki na zakupy na targach książki, 15% obniżki na podręczniki kupowane przez stowarzyszenie rodziców z danej szkoły i 20% obniżki w wypadku instytucji kultury, placówek oświatowych, uczelni, instytutów badawczych oraz instytutów naukowych Polskiej Akademii Nauk.
Jako nałogowy czytelnik i autorka dwóch książek, będących na rynku znacznie krócej niż 12 miesięcy uważam, że pomysł z ujednoliceniem ceny jest nietrafiony. Owszem w wielu krajach się ona sprawdza, ale należy zauważyć, że tam nie ma niszy czytelniczej. Polaków do czytania ceny okładkowe na pewno nie zachęcą, a wręcz odstraszą. Niewielu zakupi książkę po premierze za cenę ok. 35 zł, czekając aż będzie ona dostępna na promocji za 20 zł. Warto zauważyć, że w Izraelu, gdzie projekt został wprowadzony, sprzedaż książek spadła aż o 20%, a sprzedaż debiutantów o 60%!
Czytając ponad 100 książek rocznie, zdaję sobie sprawę, że przy jednolitej cenie książki nie będę mogła pozwolić sobie na zakup tak wielu pozycji, które często znajduję na dyskontowych kiermaszach. Jako autorka mogę się tylko cieszyć, że debiut mam już za sobą (i tylko tyle we mnie radości w tej sytuacji), bo to właśnie „nowi” odczują tę zmianę najbardziej. Kto kupi ich książkę po cenie okładkowej, nie wiedząc, co może zastać w jej wnętrzu? Sama nie byłabym takim ryzykantem, wydając na książki sporą część oszczędności.
W literackim światku doskonale wiadomo, że książka „żyje” trzy miesiące po premierze, ponownie reaktywując się przy wydaniu następnej pozycji danego autora. Pół żartem, pół serio, możemy niedługo doświadczyć podwójnej premiery książek. Rzeczywistej, gdzie czytelnik podejmie chęć wydania jednolitej ceny i „promocyjnej”, mającej miejsce po roku od pojawienia się pozycji na rynku.
Kto zatem zarobi na jednolitej cenie książki? Na pewno nie autor, nie wydawca, ale z pewnością księgarnia, która kupuje książki za ok. 50% ceny okładkowej od dystrybutora. Rzesze książkoholików już tworzą petycje sprzeciwiające się jednolitej cenie książki.