Już w najbliższą niedzielę wyborcy staną przed urnami, do których wrzucą swój cenny głos. Głos, który utrzyma status quo lub przyczyni się do zmiany, której następstwa będą odczuwalne przez kolejne 5 lat. Pozostaje jednak pytanie: jaka jest prawdziwa wartość postawionego krzyżyka?
Powiew świeżości
O kończącej się kampanii oraz całym jej przebiegu, można zdecydowanie powiedzieć, że jest jednym z najciekawszych wydarzeń politycznych naszego kraju, od czasów reformacji w ’89 roku. O słuszności tego stwierdzenia zapewniają chociażby wyniki I tury głosowania, których wstępne wersje przedstawiono już późnym wieczorem 10 maja, a ich ostateczny rys poznaliśmy dwa dni później.
Jak widać na przedstawionej wizualizacji, nastąpiła zdecydowana reakcja społeczeństwa, które dało wyraz swojemu niezadowoleniu wobec panującego establishmentu. Niemałym zaskoczeniem była wygrana Andrzeja Dudy nad Bronisławem Komorowskim, co zaprzeczyło praktycznie wszystkim przewidywaniom sondażowym. Nie była to jednak największa niespodzianka.
Kandydat na prezydenta Paweł Kukiz, poza polityką – popularny muzyk, zdołał uzyskać prawie 21% głosów. Już od tego momentu było jasne, że władza dostała wyraźny sygnał o niezadowoleniu Polaków i chęci zmian. Kukiz spowodował nagły powiew świeżości na zabetonowanej scenie politycznej. Dotychczasowy spór o władzę, który opierał się głównie na potyczkach Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej, został zakłócony przez człowieka, który określa siebie mianem „antysystemowego”. Podobny przydomek z nieukrywaną dumą przypisują sobie również Janusz Korwin-Mikke (KORWIN), Jacek Wilk (Kongres Nowej Prawicy), Grzegorz Braun (niezrzeszony) czy chociażby Marian Kowalski (Ruch Narodowy). Jednak spośród wszystkich wymienionych, to właśnie Kukiz zdołał przekonać do siebie blisko 3 miliony Polaków, przedstawiając w swoim programie najważniejszy postulat, który dotyczył wprowadzenia Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Mimo bardzo dobrego wyniku, nie udało się ostatecznie dotrwać do II tury.
Prawica pokazała pazur, który niewątpliwie zostawi długotrwałe znamię w dziejach polskiej polityki. Nieoczekiwany wynik Kukiza, który jest odbierany jako niesamowity sukces, ma jednak swoją nutę goryczy. Pokazuje to ciągle trwający problem, który trawi prawą stronę sceny politycznej. Jeżeli postulaty antysystemowe i chęć wprowadzenia zmian mają mieć jakikolwiek sens, należy je wszystkie zgromadzić pod jednym, wspólnym sztandarem. Różnice zdań i sprzeczki podczas publicznych debat pomiędzy kandydatami, którzy mają bardzo zbieżne poglądy, nie mogły przynieść niczego dobrego. Być może był to decydujący czynnik, który nie pozwolił znaleźć się Pawłowi Kukizowi w drugiej części wyścigu o fotel prezydencki.
Jednak wszystko po staremu…
Nie da się ukryć, że bardzo duża część polskiego elektoratu chciałaby urozmaicenia i zaostrzenia konkurencyjności w II turze wyborów. Wspomniany sukces Kukiza nie przyczyni się jednak do spełnienia pragnień publiczności. W decydującej rundzie zmierzą się bowiem dwaj sztandarowi kandydaci, którzy na sukces byli skazani jeszcze przed pierwszymi sondażami wyborczymi. Andrzej Duda z ramienia PiS oraz obecnie urzędujący prezydent Bronisław Komorowski, stanęli w szranki, używając w walce wielu „wyrafinowanych” chwytów, które w oczach opinii publicznej wywoływały mieszane uczucia. Kluczowy jest fakt, że obaj kandydaci muszą dołożyć wszelkich starań, żeby przekonać do swoich wartości wyborców niezdecydowanych. Są to w głównej mierze zwolennicy Pawła Kukiza oraz innych ugrupowań, które oddały mniejszą ilość głosów na swoich kandydatów.
Obaj panowie spotkali się dwukrotnie podczas debat telewizyjnych. Zaskoczeń co do merytoryki nie było zbyt dużo. Miało za to miejsce wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji, kiedy kontrkandydaci przejmowali po sobie pałeczkę inicjatywy, po czym wzajemnie próbowali skakać sobie do gardeł. Oprócz zaskoczeń na płaszczyźnie osobowości obu kandydatów, opinia publiczna pozostawała konsekwentna. Zwolennicy Komorowskiego z dumą oklaskiwali jego pewne zwycięstwo, elektorat Dudy otwierał szampany przy każdym ciosie wymierzonym kontrkandydatowi, a ci niezdecydowani niezmiennie twierdzili, że nadal nie mają na kogo zagłosować.
Przeciągającym się i męczącym debatom, towarzyszyły setki gigabajtów materiałów filmowych, dźwiękowych oraz graficznych, które naprzemiennie szkodziły obu kandydatom, odkrywając ich słabe strony i piętnując ośmieszające wpadki. Obaj rywale nie omieszkiwali wykorzystywać wspomnianych materiałów w sporach telewizyjnych, co zajmowało zdecydowanie zbyt wiele czasu, który powinien być przeznaczony na merytoryczną dyskusję.
Zszargane nerwy
Tegoroczna kampania w kontekście aktywności Social Media, jest niezwykle interesująca. Jeszcze nigdy przedtem Internet nie odgrywał tak znaczącej i decydującej roli, kształtującej wizerunek wybranych jednostek. O ile 11 kandydatów w I turze wyborów zapewniało całkowitą dowolność w kwestii oddania głosu, tak jedynie dwóch pozostałych na placu boju, skutecznie potrafiło podzielić naród. Wolność wyrażania opinii w sieci, która jest nieskończonym zasobem wielokanałowych źródeł informacji, wyklarowała zdecydowane postawy jej użytkowników. Częsty brak anonimowości w dokonywanych wyborach, stawia przed ludźmi wyzwanie. Skutkiem są kilometrowe spory użytkowników, w akompaniamencie wszechobecnej agitacji wyborczej. Jedną z najbardziej przykrych konsekwencji tego stanu rzeczy, są nowo powstałe waśnie między ludźmi, którym polityka weszła z butami do życia codziennego. Dotychczasowych rówieśników poróżniła zaledwie garstka „wybrańców”, którzy towarzyszą nam praktycznie wszędzie, bacznie obserwując nasze kroki z plakatów, spotów i całej reszty materiałów wyborczych.
Najbliższa niedziela pokaże, kto zyskał nasze największe zaufanie. Niezależnie od wyniku wyborów, nie możemy dopuścić do sytuacji, w której naród będzie nieustannie dziesiątkował wewnętrzny spór. Jedynie wspólnymi siłami możemy przyczynić się do budowania naszego kraju, który pragnie zapisać na kartach swojej historii kolejne chlubne wiersze.