„Esport nie wyprze tradycyjnego sportu, a jedynie dobrze go uzupełni” – toruński Boot Camp gościł PACT [FOTOREPORTAŻ]

0
7123

Esport nie jest już w kraju nad Wisłą żadnym novum. Coraz większe rzesze fanów gier komputerowych mogą dopingować najlepszych z najlepszych na największych światowych turniejach, które swoje ślady pozostawiają także u nas. Polska wchodzi w świat profesjonalnych organizacji esportowych ze sporym asortymentem ambicji i najlepszych umiejętności. Powstają specjalne miejsca dla graczy, gdzie codziennie mogą w pocie czoła i skupieniu szlifować swoje umiejętności w elektronicznej rozgrywce. Jedno z takich miejsc zostało stworzone dla nich także w Toruniu

Do gmachu Międzynarodowego Centrum Spotkań Młodzieży w Toruniu przybyliśmy na zaproszenie jednej z najbardziej pracowitych postaci toruńskiego światka – Marcina Kurzawskiego, założyciela i prowadzącego Fundację Darcy’ego Warda DW#43. Marcin od bardzo dawna związany jest z tradycyjnym sportem, a od kilku ładnych lat swoje bystre spojrzenie i zainteresowanie skierował także na tę bardziej wirtualną część sportowych zmagań.

Marcin Kurzawski jest synonimem esportu w naszym mieście (fot. Łukasz Żurawski/chillitorun.pl)

We wspomnianym budynku MCSMu znajduje się obecnie jedno z niewielu miejsc w całej Polsce, które oferuje każdemu graczowi możliwość spełnienia najskrytszych marzeń o zawodowstwie w dziedzinie elektronicznego sportu – profesjonalnie zorganizowana przestrzeń treningowa dla zawodników esportowych, zwana popularnie Boot Campem. Jest to miejsce, które swoich charakterem ma goszczącym drużynom przypominać dom, ale jednocześnie spełniać wiele innych funkcji, w tym tę najważniejszą – w pełni przygotowaną salę treningową. To właśnie w niej, za zamkniętymi drzwiami, gracze trenują nawet kilkanaście godzin dziennie. Robią to tylko po to, żeby uzyskać miano tych najlepszych.

Zapraszamy wszystkich Czytelników na wspólną przechadzkę po toruńskim Boot Campie w towarzystwie Marcina „padre” Kurzawskiego oraz czujnego obiektywu naszego fotografa…



CT: Miejsca tego typu są tworzone z pasji czy jednak kryje się za nimi jakiś biznes?

Marcin Kurzawski: To dość ciekawa i wyjątkowa historia. Pierwszy kontakt z MCSM złapaliśmy przez Fundację DW#43, którą założyłem i mam okazję po dziś dzień prowadzić. Szukaliśmy wtedy odpowiedniego obiektu na spotkanie z Darcym Wardem. W ten sposób trafiliśmy tutaj. Zorganizowano nam świetne przyjęcie, a zarządca obiektu wykazał się niesamowitą chęcią pomocy i angażu w przedsięwzięcie. Idea wpisana w nazwę budynku również została spełniona, ponieważ w bardzo wielu prowadzonych przez nas aktywnościach w tym miejscu uczestniczyła także młodzież, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni.

CT: Wyraźnie spodobało ci się to miejsce.

MK: Szukałem odpowiedniej drogi dla projektu Boot Campu lub ogólnie pojętego Gaming House’u. Wtedy moją pierwszą myślą był budynek MCSM, który idealnie wpisywał się we wszelkie poszukiwane kryteria. Wystarczyło jedynie przekonać kierownictwo.

Gracze mają do swojej dyspozycji najlepszy możliwy sprzęt (fot. Łukasz Żurawski/chillitorun.pl)

CT: Odnaleźliście wspólny język?

MK: Nie zajęło to zbyt wiele czasu. Na początku oczywiście musiałem wyłożyć wszystkie arkana związane z esportem. Opowiadałem o samej jego idei, w jaki sposób wpływa na ludzi i przede wszystkim o jego olbrzymim walorze edukacyjnym w kontekście grup tworzonych w Internecie wokół wspólnych pasji i zainteresowań, nie tylko w dziedzinie gier komputerowych. Esport daje szansę każdemu. Nie ocenia przez pryzmat majętności, wyglądu czy statusu społecznego. W obecnych czasach dzieci i młodzież potrafią samym sposobem komunikacji być już bardzo brutalne. Przekłada się to później na kiepską sytuację w szkole, domu czy wśród samych rówieśników, ale dzięki tego typu miejscom i otrzymanemu wsparciu, mogą pracować na doskonaleniem siebie i posiadanych umiejętności, a to bardzo ważne w ogólnym rozwoju młodego człowieka.

CT: No właśnie. Ludzie często twierdzą, przeważnie ci nieco starszej daty, że granie w gry to strata czasu. Z czego to wynika?

MK: To bardzo proste – stereotyp. Żyjemy w kulturze lubiącej oceniać innych, przy jednoczesnej ślepocie na własne wady. Często nie potrafimy dostrzec w jak bardzo zaawansowanym stopniu technologia i jej rozwój zawładnęły naszym życiem. Czepiamy się własnych dzieci, które siedzą przed komputerem, ale robimy to w przerwach między patrzeniem na ekran telefonu czy oglądaniem wiadomości na tablecie. Jest to dość przykre zjawisko, które widać w każdym aspekcie życia, jak chociażby młodzi ludzie spotykający się w przytulnej restauracji czy kawiarni, siedzący naprzeciwko siebie, a jedyne słyszalne dźwięki, to stukanie palców na ekranach smartfonów.

CT: Niepokojąca wizja…

MK: Prawda? Większość naszego życia jest już zamknięta w tych małych urządzeniach, ale z premedytacją to ignorujemy. Gdyby rodzice zainteresowali się swoimi dziećmi i ich spędzaniem czasu przed komputerem, być może dostrzegliby potencjał, jaki płynie z profesjonalnego grania. Wiedzieliby, że wymaga to olbrzymich nakładów pracy i edukacji. Dobry zawodnik potrzebuje olbrzymiej determinacji, samokontroli i musi znać przy tym bardzo dobrze język angielski, a najlepiej jeszcze kilka innych. Co mu obecnie oferuje wszystkie te rzeczy? Gry komputerowe. Dzieciaki od najmłodszych lat przyswajają dobre cechy poprzez granie, co może przełożyć się później na sukcesy w esporcie. Prawdą jest, że nie każdy może zostać żużlowcem lub koszykarzem, jednak esport wszystkim daje równe szanse, zdejmując znaczne ograniczenia.

CT: A co z osobami niepełnosprawnymi?

MK: Wielokrotnie udowadnialiśmy swoją pracą, że te osoby mogą normalnie funkcjonować w społeczeństwie, jak również w sporcie, więc nie widzę przeszkód, żeby tak samo było również w esporcie.

CT: Wiele razy był podnoszony raban z powodu negatywnych skutków grania w gry. Tymczasem może się okazać, że jest zupełnie odwrotnie.

MK: Bardzo uważnie obserwuję swoich zawodników i wiem ile pracy wkładają w swoje codzienne treningi. Niewiele osób wie, że jest to w pełni profesjonalnie ułożony rygor, który nie obejmuje jedynie siedzenia przy komputerze i trenowania gier. Na cały czas rozwoju składa się przede wszystkim analiza gry własnej i przeciwników oraz komunikacja wewnątrz drużyny. Zasady są tutaj bardzo podobne jak w tradycyjnym sporcie. Do tego dochodzi jeszcze dbanie o kondycję i rozwój fizyczny. Mięśnie odgrywają bardzo ważną rolę, a wysiłek fizyczny poprawia koncentrację. Jak widać, potrafimy już teraz wymienić bardzo dużo zalet esportu. Są oczywiście różne skrajności. Jeśli ktoś jest agresywny na co dzień, granie w agresywne gry jedynie pogłębi jego problem. Internet ma wiele skrajności, ale funkcjonuje tak samo jak życie. Jest normalność, ale nie brakuje w nim dewiacji.

Zawodnicy potrafią trenować nawet 14 godzin dziennie (fot. Łukasz Żurawski/chillitorun.pl)

CT: Wychodzi na to, że od gracza wymaga się wiele. Co może dostać w zamian? Czy zapotrzebowanie na tego typu miejsca rośnie wraz z jego oczekiwaniami?

MK: Rozmawiałem dziś z Fullspeedem (Bartek Długokęcki, gracz drużyny PACT White – przyp. red.) o czasach pojawiania się esportu w Polsce. W czasach popularnego przed kilkunastoma latu Counter-Strike’a 1.6 nie było tylu wielkich turniejów i imprez LANowych, które zapewniały tak komfortowe warunki rozwoju. Niemal każdy kiedyś marzył, by wejść na profesjonalny poziom grania, a teraz te marzenia są na wyciągnięcie ręki. Każdego dnia pojawiają się nowe ligi, ogłasza się turnieje z coraz pokaźniejszymi pulami nagród, a tego typu Boot Campy są jedynie zwieńczeniem procesu wkraczania esportu na profesjonalny poziom. Zawodnicy mają wyniki zbliżone do najlepszych reprezentantów tej dyscypliny, a nieraz sami mogą powalczyć o najwyższe cele w Europie czy nawet na świecie. To jest coś, czego praktycznie w żaden sposób nie da się osiągnąć grając tylko online.

CT: Czyli da się dostrzec poprawę wyników po udziale na takim Boot Campie?

MK: Absolutnie tak. Mamy możliwość ciągłej analizy, prowadzenia dyskusji i burzy mózgów. Przede wszystkim występuje tutaj jakościowa komunikacja, która bardzo pomaga w integracji. Jak wiemy, Counter-Strike jest rozgrywką drużynową, w której występuje 5 zawodników. Jest wiele utalentowanych teamów, które posiadają dobrych zawodników, ale nie ma u nich zgrania. Kluczem nie jest skompletować dobrych graczy, ale zrobić z nich drużynę w pełnej wartości tego słowa. Boot Camp jest miejscem idealnym do tego typu zadań.

CT: Element pewnej fizyczności jest wręcz potrzebny.

MK: Na pewnym etapie jest wręcz wskazany. Patrząc na rozwój esportu, Boot Campy i Gaming House’y będą potrzebne już na początkowym etapie kreowania drużyny. Nie oszukujmy się, nie jest to tania zabawa. Przeliczając to na możliwości standardowego polskiego gracza, kwota 3-4 czasem nawet 5 tysięcy może zaboleć, ale chcąc osiągnąć pewien poziom i w dalszej perspektywie przejść na zawodowstwo, trzeba być zdolnym do poświęceń i inwestycji w samego siebie.

CT: Powiedz zatem, kogo obecnie gmach MCSMu może gościć na swoim Boot Campie?

MK: Nas – czyli PACT. Organizacja posiada 2 dywizje w Counter-Strike’u – White oraz Black. Nie lubimy klasyfikować, a tym bardziej dzielić, więc nie było mowy o podziale na pierwszy i drugi skład spod tego samego szyldu. Pod tym względem zawodnicy są u nas równi. W dywizji Black grają zawodnicy mniej doświadczeni, ale niesamowicie zgrani, co bardzo mnie urzekło, więc postanowiłem zaproponować im zasilenie składu organizacji. White natomiast składa się z bardzo doświadczonych graczy, którzy uczestniczyli już w poważnych turniejach i występowali w barwach profesjonalnych drużyn. Obecnie w toruńskim obiekcie trenuje dywizja White.

Budynek MCSMu oferuje przeróżne atrakcje dla swoich gości (fot. Łukasz Żurawski/chillitorun.pl)

CT: Jak wiele organizacji tego typu funkcjonuje w Polsce?

MK: Niewiele. Powstaje ich coraz więcej i trzymam kciuki o powstanie kolejnych. Uważam, ze potrzebna jest nam profesjonalizacja esportu, bo Europa pod tym względem trochę ucieka, a wcale nie musi. Są sporty, gdzie ciężko będzie kiedykolwiek dogonić nam resztę świata, ale mamy kilka dyscyplin, w których nie mamy sobie równych, jak chociażby wspomniany żużel. Esport w Polsce się rozwija i jest to wyczuwalne, ale żeby miało to sens, potrzebne jest zwrócenie uwagi rządu oraz sponsorów, żeby wspierali jego dorastanie. W zaawansowanych planach znajdują się pomysły utworzenia czegoś na zasadzie regularnej ekstraklasy, w której organizacje mogłyby wystawić swoje drużyny i walczyć o miano tej najlepszej. Wszystko przed nami.

CT: Rywalizujecie czy jesteście nastawieni na wzajemną pomoc?

MK: Nie chcę wypowiadać się za innych, ale mogę jedynie powiedzieć, że PACT powstał przede wszystkim z pasji i wizjonerstwa. Nie chcemy tylko zbudować drużyny i wygrywać, ale również wspierać zawodników, inwestować w nich. Nasza organizacja urosła do 20-osobowej struktury, która każdego dnia dba o wielowątkowy rozwój esportu i dąży do stabilizacji sceny elektronicznej rozgrywki w Polsce. Ze wszystkimi staramy się być w dobrych relacjach i na tym głównie budujemy polski esport.

CT: Jak u was wyglądało kompletowanie drużyny?

MK: Na początku w ogóle nie planowaliśmy stworzenia 2 dywizji. W przeszłości inwestowałem w 2 inne organizacje, które niestety mnie mocno zawiodły. Mimo sporego zaangażowania z mojej strony, nie potrafiłem doprosić się o podstawowe informacje o organizacji, drużynie czy o stanie realizacji celów. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że stworze coś własnego. Wtedy powstał PACT. Nadrzędnym celem było skompletowanie ekipy, która będzie ze sobą grać długo. Z pomocą przyszli Kamil „kamil” Kamiński oraz Karol „repo” Cybulski, którzy mieli bardzo podobne ambicje. Trenowaliśmy bardzo dużo, wystąpiliśmy w eliminacjach do Pucharu Polski Cybersport i szło nam naprawdę dobrze. Pamiętam, że przegraliśmy wtedy o włos z PRIDE, którzy byli pretendentami do tytułu najlepszej drużyny i ostatecznie go wywalczyli. Potem przegraliśmy mecz z drużyną GROMclan. Zlekceważyliśmy przeciwnika i nastroje trochę podupadły. Niedługo potem „kamil” wraz z „repo” dostali propozycję od Izako Boars i skład się rozpadł, jednak nie na długo. Ekipę zasilili gracze ze wspomnianego GROMclanu.

CT: Czyli można powiedzieć, że wszystko zostało w rodzinie?

MK: Nie dało się nie zauważyć potencjału chłopaków, którzy niedługo potem stanowili już trzon dywizji PACT White. Po odejściu „kamila”, „repo”, a chwilę później również „mynio” ciężar reprezentacyjny spadł na zawodników dywizji Black. Powiedziałem wtedy chłopakom z White, że mają praktycznie nieograniczony czas na zbudowanie dobrej, zgranej i rozumiejącej się drużyny. Proces trwał jakieś 2-3 miesiące i przez ten czas przez pokoje treningowe przewinęło się sporo zawodników, jednak teraz mam pewność, że stworzyliśmy dobrą drużynę, która jest w stanie grać bardzo długo.

CT: Cechy charakteru muszą być ważne przy selekcji. Jest tu miejsce na indywidualność?

MK: Zawsze jest, ale nie może jej być zbyt dużo. Przykładu nie trzeba szukać daleko. Można budować drużyny piłkarskie oparte na 2 zawodnikach. Można też budować Galaktikos i mieć w pewnym momencie przesyt gwiazd, co w ostateczności nigdy nie wpływa dobrze na sporty zespołowe. Moim zdaniem jedyną gwiazdą zespołu powinien być jego prowadzący. To zawodnik, który ma olbrzymi wpływ na grę, podejmowanie decyzji i kierowanie zespołem. Musi być liderem. Pozostali zawodnicy również muszą cechować się silnym charakterem, bo zawodowe granie w Counter-Strike’a to ogromny stres. Wiele godzin spędzonych w skupieniu powoduje nierzadko ciężkie opresje, z którymi muszą sobie radzić. Słabe osoby mogą nie dać sobie rady na najwyższym poziomie.

CT: Jak wygląda standardowy dzień na takim Boot Campie. Czy gracze są do czegoś zobligowani lub występuje szczególny plan dnia?

MK: Boot Camp to przede wszystkim ustalenie planu globalnego. Trzeba dokładnie rozpisać cele, które chce się tutaj osiągnąć. Bardzo dużo czasu poświęcamy na trening i na mecze z innymi dobrymi drużynami, żeby szlifować umiejętności i dyskutować na temat taktyk czy popełnianych błędów. Wszystko to ma na celu polepszenie gry. Do planu zaliczają się również liczne atrakcje, w postaci grania w tradycyjną piłkę, relaks przy bilardzie czy zwiedzanie miasta.

Gracze bardzo często korzystają z własnych sprzętów w trakcie meczu (fot. Łukasz Żurawski/chillitorun.pl)

CT: Ile godzin każdy gracz spędza średnio przy komputerze?

MK: Myślę, że momentami dochodzi nawet do 12, może 14 godzin dziennie, w zależności od natężenia treningu. Oczywiście nie tylko gramy, ale dużo analizujemy i obserwujemy inne drużyny, a to również wymaga spędzania czasu w pokoju treningowym

CT: Z jakich innych dogodności mogą skorzystać gracze oprócz sali treningowej?

MK: Obiekt pod tym względem jest genialny. Mamy przepiękne pokoje, przestronną salę treningową, która mieści 5-6 stanowisk, a mogłaby spokojnie pomieścić nawet 15. Chłopaki w każdej chwili mogą swobodnie przemieszczać się między pokojami, salą treningową czy chociażby kuchnią, którą również mamy na wyposażeniu. Dodatkowo, jak wspomniałem, mamy możliwość korzystania z boiska do piłki nożnej, bilardu oraz przestrzeni do relaksu.

CT: Przestrzeń jest. Kto zatem odpowiada za sprzęt do grania?

MK: Główni partnerzy PACT. Dostaliśmy piękny obiekt od MCSM, zatem w naszej gestii pozostaje dobranie odpowiedniego sprzętu. Cieszymy się ze stałej współpracy z firmą LG, która wyposaża nas w niezbędne sprzęty. Oprócz tego jest jeszcze Garets, czyli dystrybutor firmy Sennheiser, dzięki któremu zawodnicy dostali najlepsze możliwe słuchawki na rynku, czy chociażby Monster, który daje nam energii. Do tego ponownie pojawia się PRIDE, które pomogło w skompletowaniu foteli gamingowych Diablo Chairs. Oczywiście nie można zapomnieć też o CSCenter, które dostarczyło komputery najwyższej klasy.

CT: Jednolity sprzęt jest ważny czy każdy gracz może indywidualnie skonfigurować swoje stanowisko?

MK: Tu zawsze występuje konflikt między tym, czego chce gracz a czego często wymaga organizacja. W zawodowych kontraktach często są zapisy, które nakazują wykorzystywanie konkretnego sprzętu od sponsora. W mojej prywatnej opinii tego typu sytuacje nie powinny mieć miejsca. Na tym etapie profesjonalizacji każdy szczegół jest szalenie kluczowy, więc nie powinno się narzucać niczego zawodnikom. Wszystkim powinno najbardziej zależeć na tym, żeby gracz osiągał dobre wyniki, a nie poświęcał czas na oswajanie ze sprzętem, z którego nigdy nie korzystał.

CT: Zawodnicy maja kontrakty?

MK: Profesjonalizm i zawodowstwo tym się właśnie charakteryzują. Gracz wstępujący do organizacji podpisuje kontrakt, w którym zawarte są wszystkie jego prawa, obowiązki oraz zarobki. To jest konieczne i niezbędne dla ich pracy, żeby stała się w końcu źródłem zarobku.

CT: Na jakie wynagrodzenie może liczyć gracz w tego typu organizacji?

MK: Nie wiem jak sytuacja przedstawia się u innych, ale myślę, że obecnie profesjonalny zawodnik może liczyć na kontrakt opiewający na kwotę w okolicach 2-3 tysięcy. Można za to spokojnie przeżyć. Nie jest to jeszcze pułap gwiazdorski, ale to przyjdzie z czasem.

Najlepszy sprzęt to podstawa. O jego dostarczenie dbają sponsorzy organizacji (fot. Łukasz Żurawski/chillitorun.pl)

CT: Jest to praca stała w szerszej perspektywie czy będą się jednak musieli posiłkować w przyszłości?

MK: Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Esport to nie tylko samo granie. Pamiętajmy, że gdzieś jest ten wiek krytyczny, gdzie zawodnik przestaje być tak samo wydajny, jak w szczycie swoich umiejętności i to dotyczy prawie każdego sportu. Założenie jest takie, żeby zawodnik mógł wygenerować odpowiednią ilość dochodu, który pozwoli mu zabezpieczyć przyszłość. Obecnie na palcach obu rąk można policzyć ilość graczy, których esportowe zarobki sięgają ich zachodnich kolegów.

CT: Czyli istnieje szansa na zostanie w branży?

MK: Obecnie największą bolączką esportu jest brak profesjonalnych trenerów. Wynika to głównie z braku odpowiednio doświadczonych graczy, którzy zajęliby się trenowaniem. Nie zapominajmy także o samych organizacjach i wielkich turniejach, które również potrzebują zastępów specjalistów do prowadzenia, analiz i realizacji. Myślę, że pracy będzie wystarczająco.

CT: Sukcesy odnoszone w esporcie dają inne profity oprócz pieniędzy? Z tego co wiem, gracze w Azji są traktowani jak celebryci

MK: Myślę, że u nas jeszcze długo nie nastąpi taka sytuacja. Są jednak osoby, które mają niesamowite znaczenie dla polskiej sceny, jak chociażby Piotr „Izak” Skowyrski. W mojej ocenie on jest jednym z ojców rozwoju esportu w kraju oraz popularyzacji samego CS’a. Jego obecny status tylko pokazuje, że wszystko idzie w zdumiewającym tempie, ponieważ bardzo niedawno założył własną organizację Izako Boars, która momentalnie zyskała sławę i skompletowała wyśmienity skład. Wiele zawdzięczamy w tej kwestii także innym graczom, streamerom czy youtuberom, których popularność przeniosła się na esport. Mimo wszystko nie uważam, żebyśmy w najbliższej perspektywie przeżywali widoki graczy otoczonych przez ochroniarzy i fanów czekających całymi nocami pod hotelami, jak ma to miejsce w Azji, gdzie esport jest już sportem narodowym.

CT: Podsumowując: esport jest już w Polsce profesjonalny czy dopiero aspiruje do tej rangi?

MK: On już jest profesjonalny. Co prawda dopiero ruszył pełną parą, ale już od samego początku zachowany jest pełen profesjonalizm w działaniu. Między innymi dlatego pozwala to na tworzenie zawodowych lig, turniejów czy rozgrywek na zasadach ekstraklasy z ogromnymi pulami nagród, nierzadko opiewającymi na kwoty 250-300 tysięcy złotych.

CT: Czy istnieje szansa, że esport kiedykolwiek wyprze lub zdeklasuje ten tradycyjny?

MK: Nie ma na to szans. Myślę, ze jedno uzupełni drugie. Wielu piłkarzy gra w FIFĘ po meczach i uczestniczy w innych interaktywnych aktywnościach. Z kolei zawodnicy esportowi w pełni korzystają z dobrodziejstw tradycyjnych sportów, jak chociażby paintball czy nawet wspomniana już piłka nożna. Sport jest, był i będzie, a esport dobrze go uzupełni.


Fotogaleria autorstwa Łukasza Żurawskiego/ChilliToruń.pl

« 2 z 2 »