Niedosyt, zawód, obawa o losy drużyny w fazie pucharowej – to uczucia, które towarzyszyły kibicom opuszczającym MotoArenę po meczu z Unią Tarnów. Niedzielny wieczór miał być żużlowym świętem zakończonym fetą toruńskiej publiczności. Niestety, nie ma okazji do radości
Torunianie meczem zamykającym sezon zasadniczy PGE Ekstraligi mieli udowodnić, że zasługują na miejsce w fazie play-off, które zesłał im szczęśliwy los. Gdyby nie doszło do weryfikacji wyniku meczu ze SPAR Falubazem Zielona Góra, to dzisiaj z awansu do strefy pucharowej cieszyliby się żużlowcy z Grodu Bachusa. A wszystko to zdarzyłoby się dzięki torunianom, którzy zremisowali mecz u siebie z Unią Tarnów…
Pierwsze biegi nie zwiastowały wyrównanego widowiska. Już początkowe dwa wyścigi dały torunianom sześciopunktowe prowadzenie, a to za sprawą znakomicie jeżdżących Pawła Przedpełskiego i Chrisa Holdera. Wychowanek Unibaxu i „Kangur” poprowadzili swoich partnerów z pary do zwycięstwa w pierwszych gonitwach i w parku maszyn minorowe miny towarzyszyły raczej drużynie gości. Ci z kolei mieli problem z odnalezieniem odpowiednich ustawień do toruńskiej nawierzchni, ale jak już je znaleźli to prowadzili z gospodarzami bardzo wyrównaną walkę. Po nieudanej pierwszej serii startów żużlowcy Pawła Barana ruszyli do kontrataku, po którym dziewięciopunktowa strata do gospodarzy została zniwelowana do dwóch „oczek”. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że wynik będzie do końca spotkania oscylował w okolicach dwupunktowego prowadzenia którejś z drużyn.
Jedynymi zawodnikami KS Toruń, do których nie można mieć pretensji są Paweł Przedpełski i Jason Doyle. Toruński junior po raz kolejny pojechał znacznie powyżej oczekiwań, tym samym potwierdzając kto jest liderem ekipy z Grodu Kopernika. Natomiast Doyle jako zawodnik drugiej linii zdobył przyzwoitą ilość punktów, taką jaką wymagali od niego przed sezonem działacze. Siedem „oczek” to dobry dorobek, aczkolwiek Jasona stać na o wiele większe zdobycze, co zresztą pokazywał w tym sezonie już nie raz. Co się zaś tyczy drugiej linii, to ponownie zawiodły jej ważne elementy, tj. Adrian Miedziński i Kacper Gomólski. Ponownie zabrakło paru punktów tej dwójki. Gdyby one się pojawiły to dziś torunianie mieliby po meczu wesołe miny, a nie drużyna przyjezdnych.
Po dzisiejszym wyniku mogę tylko ubolewać, bo starałem się żeby wszystko było dobrze. – mówił po meczu popularny „Miedziak”. Niestety, jakieś kłopoty z nowym, posprawdzanym sprzętem mnie dopadły. To było zresztą widać. Potem zmieniłem motocykl i wygrałem bez problemu. Potrzeba mi więcej startów, żeby nabrać pewności. Ten rok jest dla mnie ciężki, bo ta kontuzja na początku sezonu troszeczkę wszystko popsuła. Staram się jak mogę, ale po dzisiejszym dniu to najchętniej zamknąłbym się w jakiejś klatce.
Pretensje można mieć także do Chrisa Holdera, który dwoił się i troił na torze, ale mimo to jego dorobek to tylko dziewięć punktów. To dość kiepski rezultat, jeśli sobie przypomnieć jak Chris potrafił się znakomicie ścigać na toruńskim owalu i niejednokrotnie wygrać „nam” mecz. Niestety, Holder po kontuzji sprzed dwóch lat nie jest już tym samym zawodnikiem. Mimo to Australijczyk wciąż zachowuje typowy dla siebie optymizm.
Mamy bardzo dobrą drużyną, zatem wszyscy oczekiwali od nas zwycięstwa w tym meczu. Niestety, zakończyło się to remisem, bo ostatni bieg nie był dla nas za dobry. Teraz przed nami faza play-off i zaczynamy sezon od zera. Jedziemy do Leszna, gdzie raz już wygraliśmy. Potrafimy to zrobić jeszcze raz – powiedział po meczu popularny „Crispy”.
W przeciwieństwie do Australijczyka gorzkich słów po spotkaniu nie szczędził menedżer toruńskiej ekipy – Jacek Gajewski.
Jest słabo – podsumował spotkanie z Unią menedżer KS Toruń. – Przede wszystkim największy problem to start. Nie pamiętam żebyśmy kiedykolwiek w tak dramatyczny sposób przegrywali moment startowy. Nawet z drużynami lepszymi, np. Unią Leszno nawiązywaliśmy w tym elemencie walkę, a dzisiaj jak patrzyło się na start to, poza Pawłem Przedpełskim, na wejściu w łuk prowadził biały lub żółty kask.
Teraz toruńską drużynę czeka faza play-off, a w niej jako pierwsza do Miasta Aniołów zawita drużyna Unii Leszno. Ekipa Adama Skórnickiego ma do wyrównania rachunki z torunianami i na odwrót. W sezonie zasadniczym nie poznaliśmy lepszej z tych dwóch drużyn, bowiem obie wygrały ze sobą 46:44, co w dwumeczu daje remis 90:90. Okazja do poznania lepszej ekipy już 6 września na Motoarenie.
Jeżeli w półfinale chcemy uzyskać jakiś dobry wynik, to trzeba dobrze zacząć w Toruniu, bo jeśli przegramy lub wynik będzie się kręcił wokół remisu, to w Lesznie będzie mission impossible – powiedział Jacek Gajewski.
W sukurs mu szedł Adrian Miedziński.
Leszno jest bardzo mocne i musimy stanąć na głowie, żeby powalczyć. Wygraliśmy tam wprawdzie ostatnio, więc wszystko jest możliwe, aczkolwiek czeka nas dużo pracy- mówił po spotkaniu z Tarnowem wychowanek Apatora.
Przed podopiecznymi Jacka Krzyżaniaka i Jacka Gajewskiego jeszcze dwa tygodnie przygotowań do fazy play-off. Muszą zostać one solidnie przepracowane. W przeciwnym razie przyszłość toruńskiego klubu w rundzie medalowej nie przedstawia się w kolorowych barwach. Mamy jednak nadzieję, że niekorzystny wynik z Unią Tarnów wpłynie na ambicje naszych zawodników i wyzwoli złość sportową, która poniesie „Anioły” do zwycięstwa nad „Bykami”.